Katastrofa czarnobylska funkcjonuje w powszechnej wyobraźni jako symbol niewyobrażalnego kataklizmu, być może największego w dziejach ludzkości. Prawda jest jednak nieco bardziej złożona i pokazuje wybiórczość naszej pamięci.
REKLAMA
Katastrofa w Elektrowni Jądrowej w Czarnobylu była bez wątpienia najpoważniejszą katastrofą w energetyce jądrowej. W dużej mierze podważyła zresztą wiarygodność tej branży przemysłu na całym świecie i spowodowała pojawienie się silnych ruchów społecznych żądających rezygnacji z wykorzystania energii jądrowej w ogóle. Dlaczego tak się stało?
Katastrofa
O tym co stało się w Czarnobylu zapisano już tysiące stron i kolejna rekonstrukcja katastrofy mija się z celem. Warto jednak pokrótce przypomnieć pewne podstawowe fakty. Najważniejszy – wbrew pojawiającym się od czasu do czasu (na szczęście dziś już rzadko) opiniom – w reaktorze nie doszło do wybuchu jądrowego, takiego jak w bombie atomowej, wskutek narastającej reakcji łańcuchowej. Doszło natomiast do nagłego i niekontrolowanego wzrostu mocy, który doprowadził do wybuchów konwencjonalnych – gwałtownie wytwarzanej pary wodnej oraz wodoru. Wybuchy te całkowicie zniszczyły konstrukcję reaktora i zawartego w nim paliwa prowadząc do rozniesienia po całej okolicy tego co w reaktorze najbardziej niebezpieczne: promieniotwórczych produktów rozszczepienia paliwa jądrowego. To właśnie ten fakt jest źródłem skażenia rejonu elektrowni. Dodatkowo sam fakt odsłonięcia "wnętrzności" reaktora, w których koncentracja tych produktów jest największa, skutkował bardzo wysokim poziomem promieniowania w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Jakby tego było mało, w pozostałościach reaktora wybuchł pożar, który trwał jeszcze przez wiele godzin, powodując dalsze rozprzestrzeniania unoszących się z dymem substancji promieniotwórczych.
Warto podkreślić przy tym dwie rzeczy. Po pierwsze wybuch tego rodzaju jest (a raczej był) fizycznie możliwy tylko przy określonej konstrukcji reaktora. Chodzi o to jak reaktor zachowuje się w wypadku przegrzania. W ogromnej większości reaktorów jądrowych dochodzi w takiej sytuacji do samoczynnego – wynikającego z praw fizyki – obniżenia mocy. W reaktorze czarnobylskim było odwrotnie – wzrost temperatury skutkował intensyfikacją reakcji, która z kolei powodowała dalszy wzrost temperatury... Dlatego właśnie możliwe było wprowadzenie reaktora w taki stan, z którego już nie było powrotu. Druga ważna obserwacja jest taka, że do katastrofy doszło w wyniku podjętego przez kierownictwo i załogę elektrowni eksperymentu, który sam w sobie naruszał w wielu miejscach przepisy obowiązujące w elektrowni. Przepisy opracowane specjalnie dla zachowania bezpieczeństwa tych właśnie reaktorów. Tak więc warunki do zaistnienia katastrofy zostały wytworzone przez ludzi w sposób świadomy.
Skutki
Sam przebieg zdarzenia w zasadzie nie budzi większych wątpliwości, został drobiazgowo zrekonstruowany i opisany w wielu miejscach (np. po polsku tutaj), powstał nawet film dokumentalny ze szczegółową rekonstrukcją wypadków. To co wzbudza do dziś największe emocje, a zarazem kontrowersje, to ocena skutków katastrofy.
Kontrowersji nie budzą tylko informacje o skutkach natychmiastowych. Te są dobrze znane.
Po pierwsze zatem dwie osoby zginęły w wyniku samego wybuchu: jeden pracownik zginął na miejscu, drugi odniósł bardzo poważne obrażenia fizyczne połączone z oparzeniami radiacyjnymi i zmarł po przewiezieniu do szpitala. Kolejnych 31 osób, głównie załogi elektrowni, zmarło bardzo szybko w wyniku ostrej choroby popromiennej i powiązanych komplikacji. Cztery osoby zginęły w katastrofie śmigłowca podczas działań ratowniczych po tym jak zahaczył on wirnikiem o rozciągnięte okablowanie. Te 37 ofiar śmiertelnych nie wzbudza absolutnie żadnych kontrowersji i są to w zasadzie jedyne osoby, których zgony można powiązać bez żadnych wątpliwości i bezpośrednio z katastrofą.
Nie znaczy to oczywiście, że na tym skutki się skończyły, choć dalej już wchodzimy w obszary, w których liczba ofiar jest szacowana na podstawie statystyk lub domniemywana – oczywiście często na podstawie danych naukowych. Co zatem wiadomo o narażeniu ludzi?
Najbardziej narażeni byli oczywiście pracownicy elektrowni oraz zespoły ludzi skierowanych do usuwania jej skutków: od gaszenia pożaru aż po budowę sarkofagu, konstrukcji zabezpieczającej zniszczony reaktor i zatrzymującej promieniowanie. W pracach tych wzięło udział aż 530 tysięcy ludzi, zwie się ich czasem na wzór stosowanej terminologii radzieckiej "likwidatorami". Średnio otrzymali oni dawki promieniowania na poziomie 120 mSv (dane UNSCEAR, zob. niżej). Jest to mniej więcej tyle, co mieszkaniec Polski (czy w ogóle Europy Centralnej) otrzymuje w ciągu 35 lat życia (średnia dawka w Polsce to wg danych Państwowej Agencji Atomistyki ok. 3,5 mSv rocznie, z tego 2,5 ze źródeł naturalnych, a resztę głównie z diagnostyki medycznej), co oznacza, że statystyczny likwidator otrzymał w ciągu życia dawkę promieniowania o ok. 40% wyższą niż np. mieszkaniec Warszawy, a jednocześnie porównywalną z dawkami otrzymywanymi w ciągu życia przez mieszkańców Finlandii (w której promieniowanie naturalne jest znacznie wyższe). Szkodliwość takich dawek uznawana jest za nieznaczną lub w ogóle żadną. W czym więc problem? Jak zwykle w takich analizach w słowie "średnio". Dawki zarejestrowane wśród ratowników dochodziły bowiem i do 500 mSv, a wśród pracowników elektrowni obecnych w niej w momencie wybuchu były jeszcze wyższe. Stąd też spośród 600 osób obecnych w elektrowni rano po wybuchu u 134 stwierdzono ostrą chorobę popromienną, a 28 z nich zmarło w ciągu 3 miesięcy (ta liczba jest ujęta w sumach przytaczanych wcześniej). Kolejnych 19 zmarło do 2005 roku, w większości na schorzenia, które mogły, ale nie musiały mieć związku z napromieniowaniem. Dawki, które mogą jednak wywołać tego typu schorzenie (czyli tysiące mSv) można było otrzymać tylko na terenie elektrowni a i to tylko niedługo po samym wybuchu. Nikt "nowy" nagle na chorobę popromienną nie zapadnie.
Co nie znaczy, że nikomu już Czarnobyl nie zaszkodzi. Tu jednak wkraczamy w najtrudniejszy obszar – wpływ średnich lub niskich dawek promieniowania na zdrowie. Do dziś nie istnieje w świecie naukowym konsensus jaki ten wpływ jest. Istnieją generalnie dwie ogólne hipotezy: jedna, zwana liniową bezprogową (od nazwy anglojęzycznej nazywaną czasami hipotezą LNT), która mówi, że każda, nawet najmniejsza dawka promieniowania jest szkodliwa i przyczynia się do pogorszenia stanu zdrowia oraz zwiększonej zapadalności na różne choroby (z czego wynika np., że z radiacyjnego punktu widzenia mieszkanie w Finlandii jest znacznie mniej zdrowe niż w Polsce) oraz hipoteza hormezy, która zakłada, że niewielkie dawki (mniej więcej do 100 mSv) nie tylko nie są szkodliwe, ale nawet mogą prowadzić do zmniejszenia zapadalności na niektóre choroby. Konsensusu na ten temat jeszcze nie ma i długo nie będzie, bo wynika to z natury samych badań, w których trudno jest wyizolować w ogóle wpływ samego promieniowania na zdrowie, szczególnie w przypadku właśnie małych dawek. Od niedawna wiadomo, że badania autora hipotezy LNT (które nawiasem mówiąc przyniosły mu nagrodę Nobla) nie były prowadzone w sposób obiektywny, niemniej nie oznacza to jeszcze jednoznacznego potwierdzenia poglądu przeciwnego.
Ogólne dawki efektywne przyjęte przez mieszkańców rejonu Czarnobyla mieszczą się natomiast doskonale w tym spornym zakresie. Łączna dawka średnia wśród osób ewakuowanych z rejonu elektrowni (głównie miasta Prypeć) – około 115 tysięcy ludzi – wyniosła 31 mSv. To tyle co Polak dostaje w ciągu 9 lat życia. A jednocześnie równowartość zaledwie dwóch do trzech tomografii komputerowych. Jest to zatem dawka, która jakkolwiek wg hipotezy LNT może być szkodliwa (jak każda), to odpowiada dawkom przyjmowanym przez ludzi w normalnym bezwypadkowym świecie. Paradoksalnie na niektórych obszarach nieewakuowanych dawki mogły być przy tym nieco wyższe, na poziomie ok. 50 mSv (mowa cały czas o dawkach skumulowanych od momentu katastrofy).
Ze wspomnianych powodów jednoznaczne ustalenie wpływu takich dawek promieniowania na zdrowie ludności jest niezwykle trudne, a na dziś pewnie nawet niewykonalne (przede wszystkim dlatego, że większość narażonych cały czas żyje i nie choruje, co nie znaczy, że nie zachorują w przyszłości). Ustalenie przyczyny konkretnego nowotworu też jest na ogół niemożliwe, trudno też oceniać o ile skraca on życie pacjenta. Nawet zarejestrowanie wzrostu zapadalności na nowotwory na obszarze dotkniętym katastrofą nie daje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o wpływ katastrofy czarnobylskiej, choćby dlatego że dziś otaczamy się wieloma innymi czynnikami kancerogennymi (choćby wykorzystując dość niefortunne substancje konserwujące w żywności), których nie używaliśmy wcześniej, a także dlatego, że wykrywalność nowotworów jest dziś znacznie lepsza.
Jest jednak jeden ważny wyjątek: nowotwór tarczycy. "Czarnobylskie" nowotwory tarczycy wywoływane są nie przez samo narażenie na promieniowanie z zewnątrz, ale ze względu na akumulację jednego z radioaktywnych izotopów, jodu-131. Ponieważ tarczyca posiada naturalną zdolność gromadzenia jodu, przebywanie w rejonie skażonym I-131 powoduje jego nagromadzenie i w wielu przypadkach nowotwór. Ponad wszelką wątpliwość katastrofa czarnobylska wywołała wiele takich przypadków, tym bardziej, że – w przeciwieństwie do np. Fukushimy – nie wprowadzono natychmiast restrykcji w spożywaniu produktów spożywczych na dotkniętym rejonie. Jednym z głównych źródeł jodu dla lokalnej ludności stało się zatem skażone mleko, choć rzecz jasna jod można było także absorbować z powietrza. Takiemu procesowi można zresztą zapobiegać poprzez tzw. profilaktykę jodową, czyli podanie zagrożonym osobom jodu nieradioaktywnego dla "zablokowania" tarczycy. Na ogół używa się do tego tabletek jodku potasu, jednak w Polsce w 1986 r. zamiast nich wykorzystano tzw. płyn Lugola. Polska była zresztą pierwszym (i jedynym) krajem, który wprowadził taką profilaktykę po katastrofie czarnobylskiej.
Wedle dostępnych danych UNSCEAR, czyli Komitetu Naukowego ONZ ds. Skutków Promieniowania Atomowego, na dotkniętych katastrofą obszarach Rosji, Białorusi i Ukrainy odnotowano po katastrofie przeszło 6 tysięcy przypadków raka tarczycy, jednak tylko 15 z nich zakończyło się zgonem pacjenta. Przy tym oczywiście nie wszystkie te przypadki są wywołane katastrofą czarnobylską, niemniej przyjmuje się, że większość jest. Warto przy tym podkreślić, że liczba osób narażonych na schorzenia tarczycy w związku z jodem nie będzie już wzrastać. Izotop jodu-131 charakteryzuje się bowiem czasem połowicznego rozpadu na poziomie 8 dni, tak więc grupa ryzyka ograniczona jest do osób, które przebywały na obszarach dotkniętych opadami skażonych pyłów w okresie bezpośrednio po wybuchu.
A co dalej? Dalej szacunki są różne i wyraźnie zależne od tego kto szacuje. M.in. z powodu istniejących rozbieżności w 2003 r. powołano międzynarodową grupę mającą za zadanie badać skutki katastrofy – Forum Czarnobylskie. W jego skład weszło dziewięć agend ONZ (Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, Organizacja ds. Wyżywienia i Rolnictwa FAO, Biuro NZ ds. Koordynacji Pomocy Humanitarnej OCHA, Program NZ ds. Rozwoju UNDP, Program Środowiskowy NZ UNEP, wspomniany już UNSCEAR, Światowa Organizacja Zdrowia WHO oraz Bank Światowy) oraz trzy rządy: Białorusi, Rosji i Ukrainy. Organizacja ta szacuje ogólną liczbę zgonów opóźnionych wywołanych chorobami nowotworowymi nabytymi w wyniku skutków katastrofy na ok. 4-5 tysięcy – liczba ta uzyskana została na podstawie hipotezy LNT (jeszcze przed tym, jak instytucje wchodzące w skład Forum odrzuciły jej stosowalność dla małych dawek).
Nie jest to jedyny szacunek przedstawiony przez agendę związaną z ONZ. W 2006 r. Międzynarodowa Agencja Badania Raka IARC będąca agendą WHO szacowała liczbę dodatkowych zgonów do 2065 r. na 16 tysięcy. Z kolei UNSCEAR w ostatnich dokumentach, w świetle podważenia hipotezy LNT w ogóle zaniechał podawania tego typu ocen.
Inne instytucje różnią się w tej kwestii jeszcze bardziej: od liczb poniżej 100 (czyli przy założeniu, że skutki opóźnione ograniczą się do charakteryzującego się niską śmiertelnością raka tarczycy) – np. wg badań prof. Allisona z Uniwersytetu Oksfordzkiego, do np. 93 tysięcy wedle szacunków organizacji Greenpeace. Jest bardzo mało prawdopodobne, by w dającej się przewidzieć przyszłości doszło tu do jakiegokolwiek konsensusu.
W całej dyskusji nie wolno także zapomnieć o poważnych skutkach psychologicznych katastrofy czarnobylskiej, pogłębionych dodatkowo polityką informacyjną władz radzieckich w okresie bezpośrednio po katastrofie, choć trudno tu oczywiście o jakieś dane liczbowe.
Czarnobyl na tle innych katastrof
Jak wspomniałem na wstępie Czarnobyl stał się – przynajmniej w naszej części świata – symbolem katastrofy o skali niemal apokaliptycznej. Czy jednak pogląd taki jest uzasadniony?
Oczywiście nie ulega wątpliwości, że skala wypadku i jego wpływu na otoczenie była wielka. Porównywanie bezwzględne jest także trudne, jeśli nie można ustalić jednoznacznie liczby ofiar. Jednak wychodząc z liczby 4 tysięcy, która sama w sobie może wydawać się przerażająca, spróbujmy jakoś zestawić tę tragedię z innymi, które się ludzkości przydarzyły.
Jednym z najbardziej naturalnych porównań dla katastrofy czarnobylskiej jest wybuch w zakładach chemicznych w indyjskim Bhopalu z grudnia 1984 r. W jego wyniku do atmosfery zostało uwolnionych 40 ton izocyjanianu metylu, co doprowadziło do bardzo poważnych skutków zdrowotnych. Wedle oficjalnych statystyk liczba ofiar bezpośrednich wyniosła 2259. Jeśli ta liczba podlega dyskusjom, to tylko "w górę". Ogólna liczba ofiar śmiertelnych, uwzględniająca zgony opóźnione, jest oczywiście trudniejsza do ustalenia. Wedle indyjskich władz wynosi ona 3787. Wedle niektórych organizacji pozarządowych - nawet 20 tysięcy.
W grudniu 1917 r. w kanadyjskim Halifaksie doszło do eksplozji magazynów amunicji, zginęło około 2 tysięcy osób.
Na całym świecie doskonale znana jest katastrofa brytyjskiego Titanica, w której życie straciło 1517 osób. Mniej osób wie, że już dwa lata później kolejny brytyjski statek, Empress of Ireland, zabrał ze sobą na dno 1012 ludzi. To oczywiście było dawno temu, ale katastrofy morskie wcale się nie skończyły. W 1987 w okolicach Filipin zatonął statek Doña Paz. Oficjalnie zginęło 1565 osób, nieoficjalne szacunki mówią nawet o 4,4 tysiąca ofiar. W 2002 r. u wybrzeży Senegalu ze statkiem Joola zginęły 1863 osoby. W naszym rejonie świata największy tego typu wypadek to zatonięcie promu Estonia, 853 ofiary śmiertelne. Też całkiem niedawno, bo w 1994 roku.
Na mniejszą skalę, ale także regularnie, trzebi ludzkość także lotnictwo. Co prawda liczba ofiar największej katastrofy (583, Teneryfa, 1977 r.) nie robi ogromnego wrażenia, ale za to katastrofy lotnicze zdarzają się dość regularnie. Średnia roczna liczba ofiar z ostatnich 10 lat to 1045. Oczywiście nijak się ona ma do liczby ofiar wypadków drogowych, których w samej Polsce jest około 4 tysięcy rocznie, w Rosji ponad 23 tysiące, a na świecie... 1,3 miliona. Zatem nawet gdyby nagle wybuchły wszystkie pracujące reaktory jądrowe na świecie (energetycznych jest 437) i w wyniku każdej z tych katastrof zmarłyby 4 tysiące ludzi, to łączna liczba ofiar (przy tym rozłożonych na kilkadziesiąt lat w czasie) zrówna się z liczbą osób uśmiercanych przez motoryzację w ciągu zaledwie 16 miesięcy. Oczywiście jednak wypadki drogowe to są zdarzenia mało spektakularne i jesteśmy do nich zupełnie przyzwyczajeni.
Spektakularna natomiast była bez wątpienia największa katastrofa w dziejach techniki – zerwanie zapory Banqiao w Chinach w 1975 r. Bezpośrednio w wyniku katastrofy zginęło, wedle oficjalnych danych, 26 tysięcy ludzi, a kolejnych 145 tysięcy zmarło w wyniku następujących po niej epidemii i klęski głodu. Oczywiście tu także pojawiają się szacunki wyższe od chińskich danych państwowych.
Tak więc przyjmując faktycznie 4 tysiące ofiar i zaniedbując fakt, że dla większości z nich śmierć nastąpi na długo po katastrofie, można stwierdzić, że katastrofa czarnobylska wpisuje się dobrze na listę największych tragedii w historii ludzkości, ale na pewno nie w odosobnieniu. Jest tylko po prostu najlepiej znana w naszym rejonie świata, a przy tym kontrowersje dotyczące faktycznych skutków sprzyjają postrzeganiu jej jako absolutnie wyjątkowej.
Czy to się może powtórzyć?
To banalnie brzmiące pytanie jest tak naprawdę najważniejszym jakie powinniśmy sobie zadawać. Cofnięcie katastrofy jest oczywiście niemożliwe. W kwestii minimalizacji skutków też już w zasadzie większość rzeczy zrobiono, dziś należy w zasadzie pilnować żeby sarkofag na reaktorze pozostał w przyzwoitym stanie i oczywiście dbać o diagnostykę medyczną. Ale co dalej?
Pytanie jest bardzo zasadne, gdyż katastrofa czarnobylska jest unikalna pod jednym względem: bywa często wykorzystywana jako samodzielny (teraz już częściej razem z Fukushimą) pretekst do żądania całkowitej rezygnacji z energetyki jądrowej. To jest przypadek absolutnie odosobniony. W wyniku katastrofy chińskiej zapory nikt nie domagał się zaprzestania budowy zapór, a w wyniku zatonięcia Titanica (i wszystkich "następców") zakazu budowy dużych statków pasażerskich. Mimo że te nowe nadal są podatne na zatonięcie. Pestycydy po Bhopalu też produkujemy bez skrępowania.
Co zatem z reaktorami jądrowymi? Najprostsza odpowiedź brzmi: nie, taka katastrofa jak w Czarnobylu powtórzyć się nie może. Jej mechanizmu nie da się już powtórzyć w żadnym reaktorze. W ogóle był on fizycznie możliwy tylko w garstce radzieckich reaktorów tzw. typu RBMK. Zbudowano ich łącznie 17 (plus 4 niewielkie podobne), wszystkie w Związku Radzieckim. Do dziś w eksploatacji pozostaje 11 z nich (i owe cztery małe), wszystkie na terenie Federacji Rosyjskiej (ostatni ma być wyłączony w 2026 r.). Niemniej po katastrofie pozostałe jednostki poddano modernizacji, która usunęła ich najbardziej niebezpieczne cechy (choć sama konstrukcja pod wieloma względami pozostaje niefortunna).
W pozostałych reaktorach tego typu eksplozja i pożar są fizycznie niemożliwe. Oczywiście nie wyklucza to innego rodzaju zdarzeń awaryjnych, nawet o bardzo poważnych skutkach (patrz Fukushima, nota bene była to starsza elektrownia od czarnobylskiej), ale do ich wywołania nie wystarcza już zwykły błąd ludzki (albo: nazywając rzeczy po imieniu, ludzka głupota).
