Wiosną 2012 r., kiedy odliczaliśmy ostatnie dni do EURO 2012, niemal każdego dnia docierały do nas bardzo niepokojące informacje. „Kolejna inwestycja zagrożona”, „Kolejna firma budowlana na skraju bankructwa”, „Kolejni podwykonawcy, zniecierpliwieni brakiem zapłaty, grożą zejściem z placu budowy” – wołały nagłówki gazet.
Adam Szejnfeld: przedsiębiorca, działacz społeczny, radny, burmistrz, poseł, wiceminister gospodarski….
Jakim cudem firmy budowlane, które wygrały wielomilionowe przetargi na gigantyczne inwestycje infrastrukturalne znalazły się w tak złej sytuacji?! Odpowiedź była prosta: wadliwe stosowanie przepisów Prawa Zamówieniach Publicznych, a w szczególności dyktat niskiej ceny. I to właśnie udało nam się zmienić ostatnio w Sejmie! Wysoka Izba przyjęła nowelizację ustawy, której byłem współautorem.
Dyktat niskiej ceny całkowicie wypaczył rynek zamówień publicznych w Polsce. A zaznaczyć trzeba, iż wart on jest nawet od 130 do150 mld złotych. Polska bowiem to największy plac budowy współczesnej Europy. Inwestujemy w autostrady, drogi ekspresowe, stadiony, energetykę, szkolnictwo, naukę, kulturę, ochronę środowiska, obronę narodową…. Niestety, firmy startujące w przetargach wiedząc, że kryterium decydującym o wyborze wykonawcy inwestycji jest cena, oferowały możliwie najniższą wartość kontraktów. Zachowywały się tak, nawet wtedy kiedy już w momencie rozstrzygania przetargów było dla nich jasne, że nie będą wstanie zrealizować inwestycji. Potem ratowano się obniżaniem jakości, próbami aneksowania kontraktów, przerzucaniem winy na innych. Na końcu w zasadzie za wszystko i tak płaciły najmniejsze jednak firmy – podwykonawcy zwycięskich koncernów.
Zmian praktyki a nawet przepisów domagali się więc wszyscy. I zleceniodawcy, czyli instytucje publiczne, i oferenci, czyli przedsiębiorstwa, i związku zawodowe, ponieważ zbyt często skutki nierealistycznych obietnic firm ponosili zwykli pracownicy. Teraz, wraz z nowelizacją Prawa Zamówień Publicznych, dyktat najniższej ceny mam nadzieję, że odchodzi do lamusa. Kryterium ceny będzie mogło mieć decydujące znaczenie wyłącznie w przypadku przedmiotów zamówienia powszechnie dostępnych na rynku i o ustalonych standardach, chodzi tu np. o zakup materiałów biurowych. Ale nawet w takiej sytuacji pod uwagę trzeba będzie wziąć również i inne kryteria, np. koszty eksploatacji. Oczywiście liczę się z tym, że nadal ktoś może próbować wykorzystać fakt wyboru droższej oferty do rzucania oskarżeń o niegospodarność, interesowność, czy korupcję, ale z tą schizofrenią w Polsce należy wreszcie skończyć. Albo bowiem chcemy, by państwo nabywało samo bedziewie, albo pozwolimy zamawiającym dbać nie tylko o cenę, ale i o jakość.
W ustawie dajemy zamawiającym skuteczne narzędzia walki z rażąco nisko ceną, czyli ceną tak niską, że nie gwarantuje ona oferentowi żadnego zysku. Jeśli zaproponowana cena będzie odbiegać od kosztorysu inwestora albo od średniej ze wszystkich złożonych ofert o ponad 30 procent, to taka oferta powinna zostać wykluczona z postępowania przetargowego. W ten sposób mówimy głośne i stanowcze „NIE” godzeniu się inwestorów publicznych na niską jakość i zagrożenie terminowości często strategicznych inwestycji a oferentów – na możliwość bankructwa swojego i podwykonawców.
I jeszcze jedna bardzo ważna zmiana, bez której trudno mówić o prawdziwej reformie. Jest nią wprowadzenie waloryzacji wartości kontraktów w sytuacjach, na które żadna ze stron nie ma wpływu. Chodzi tutaj przede wszystkim o wzrost podatku VAT, który ma istotne znaczenie dla cen materiałów budowlanych i przez to wpływa bezpośrednio na koszt realizowanej inwestycji. Poza tym, trzeba również uwzględnić wzrost składek na ubezpieczenia społeczne, czy też wzrost płacy minimalnej. Nie można bowiem oczekiwać, że jeśli którykolwiek spośród trzech powyższych czynników ulegnie zmianie, nadal będzie możliwe zrealizowanie inwestycji na podstawie wcześniej ustalonej ceny. Wówczas albo zamówienie zostanie wykonanie nierzetelnie albo wymierne straty poniesie wykonawca (i jego podwykonawcy).
W przyjętej nowelizacji Prawa Zamówień Publicznych zmian jest oczywiście więcej, na przykład przepisy ograniczające proceder handlu dokumentami. Propracowniczym natomiast rozwiązaniem jest obowiązek uwzględniania w kosztorysach, co najmniej płacy minimalnej oraz nakaz zatrudniania pracowników na podstawie umowy o pracę a nie umowy cywilnoprawnej.
Wszystkie te zmiany tworzą pakiet, którego nie waham się określić mianem programu naprawczego dla rynku zamówień publicznych w Polsce. W ostatnich latach byliśmy świadkami bardzo wielu postępowań o zamówienia publiczne noszących znamiona patologii, które nierzadko prowadziły do tragedii przedsiębiorców, tracących firmy, które rozwijali przez lata. Nie mniejszym był dramat pracowników, którzy przez wiele miesięcy czekali na wypłacenie zaległych wynagrodzeń, aż w końcu trafiali do urzędów pracy.
Jestem bardzo zadowolony, że po wielu miesiącach prac, a nawet lat, bowiem zacząłem tę walkę jeszcze w poprzedniej kadencji, udało się uchwalić nowe przepisy. Szkoda tylko, że jak zwykle Prawo i Sprawiedliwość nie uznało w propozycji Platformy zmian godnych poparcia. Jako jedyna partia, nie głosowali za tą potrzebną i oczekiwaną przez wszystkich, nowelizacją. No, cóż, taka to już natura. Negacja, negacja, ciągła negacja dla wszystkich i dla wszystkiego…
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego
www.szejnfeld.pl
www.kobiecastronazycia.pl