Nowy Jork, Central Park, styczeń. Idę ze strony zachodniej na wschodnią do Whitney Museum. Podobno po MoMie i Gugenheimie najbardziej warte obejrzenia...
Myślę: Woody Allen. Mógłbym go teraz spotkać. Potem myślę, że właściwie po co? Whitney Museum nieczynne, bo wtorek. Poniedziałek i wtorek nieczynne, reszta dni od 11.00 do 18.00. Więc idę dalej, Park Avenue, do metra.
I wtedy go widzę: zgarbiony, w szarym płaszczu i kaszkiecie, okulary, jak w filmie, tylko starszy. Gapię się oczywiście, również dlatego, że do ostatniej chwili nie jestem pewien, czy to on. On na mnie nie patrzy, nie chce być rozpoznany, ale odnoszę również wrażenie, że nie jest w humorze. Woody Allen. Mijamy się bez słowa. Potem dowiaduję się, że właśnie przed chwilą ogłoszono jego kolejną nominacje do Oscara. Kultura jako źródło cierpień.