Dwa razy w tygodniu od lat przejeżdżam prostą, siedemdziesięciokilometrową trasę. Zawsze traktowałam ją jak stan zawieszenia między jednym a drugim domem. Dziś to zawieszenie było celem samym w sobie.
Zwykle jeżdżę sama. Trasę znam na pamięć. Wiem, gdzie lubi stać policja, gdzie światło nigdy nie zmienia się na czerwone i na której stacji benzynowej jest miła obsługa. Znam rozkład wiaduktów i znaków. Po omacku przejeżdżam przez ronda i skrzyżowania. Smucą mnie tylko przejechane zwierzęta, ale do tego widoku też już trochę przywykłam. Staram się nie rozjeżdżać tego, co po nich zostało.
Dziś wyjątkowo to nie ja prowadziłam. Siedziałam w swoim samochodzie jako pasażerka i czułam się prawie jak podczas pierwszego lotu samolotem. Wszystko wydawało się tak niezwykłe, chociaż już przecież kiedyś i gdzieś to widziałam, a jednak nie mogłam odkleić nosa od szyby. Dostrzegłam, jak wiele omija mnie te dwa razy w tygodniu w trasie. Powinnam raczej napisać: jak wiele ja omijam i jak wiele nie dostrzegam.
Na wielkiej, zielonej równinie świeżo skropionej kapryśnym, wiosennym deszczem powoli kicał zając. Kilkanaście metrów dalej od niego przycupnął drugi, delektując się soczystą przekąską. Kilka kilometrów dalej samotny bocian pochylony w czujnym zawieszeniu. Już przyleciały. Wcześniej jakoś mi to umknęło. Kilka zagajników, młode brzozy na wietrze. Ruiny ceglanego domu bez dachu na środku zaniedbanej łąki. Długo, długo nic. Brązowe, nagie pola i potężne chmury. Wzdłuż trasy wąska droga lokalna. Z daleka widzę, jak szybko biegnie nią z naprzeciwka pies. Przez myśl przechodzi mi, żeby tylko nie zmienił trajektorii i nie wypadł na drogę. Szybko okazuje się, że to kolejny zając. Marzę, żeby dotknąć jego miękkiego, szaro-brązowego futra. Mijam ogromne połacie folii, pod którą rosną nowalijki. Już za kilka dni będą pachnieć na świątecznych stołach. Przy wąskiej drodze mężczyzna oparty o samochód. Steruje małym samolocikiem. Odjechał daleko od miasta. Pewnie zamówił przez Internet w tajemnicy przed żoną i bardzo chciał wypróbować. Dalej stado kruchych i dumnych saren. One też są na obiedzie. To wszystko przy trasie szybkiego ruchu.
Przyglądałam się dziś lokalnemu życiu, które zwykle przecinam nieproszona. Byłoby super mieć szofera.