Reklama.
Donald Trump pojawił się na zaprzysiężeniu jako lekko nieokrzesany "bliski społeczeństwu swój facet" w za długim krawacie i z rozpiętą marynarką, którego misja to uczynić Amerykę znów wielką. Tylko co to znaczy i czy Ameryka rzeczywiście potrzebuje rewolucji? Bo co do tego, że wiele się zmieni nikt już chyba nie ma wątpliwości.
Osoby, które spodziewały się po inauguracyjnym przemówieniu Donalda Trumpa złagodzenia retoryki z kampanii wyborczej poczują się rozczarowane. Przemówienie Trumpa trwało nieco ponad 16 minut i było krótsze niż mowy inauguracyjne większości prezydentów, za to pełne mocno populistycznych i nacjonalistycznych akcentów. Było to sprawne i zwięzłe podsumowanie całej kampanii Trumpa, co nie napawa optymizmem, co do jego Prezydentury. Trump kolejny raz powtarzał slogany o Ameryce w ruinie i konieczności odbudowy amerykańskiej gospodarki, która jego zdaniem upadła przez międzynarodowe umowy handlowe odbierające miejsca pracy Amerykanom i przez to, że inne kraje bogaciły się kosztem USA. Nowy Prezydent zapowiada też obronę amerykańskich granic przed nielegalną imigracją.
Polityce zagranicznej, która z perspektywy Polski jest najważniejsza nowy Prezydent poświęcił w swoim przemówieniu niewiele miejsca. Najważniejszym celem dla nowej administracji będzie zniszczenie państwa islamskiego, „zmiecenie go całkowicie z powierzchni ziemi". Czy to oznacza sojusz z Rosją? Brzmi trochę niepokojąco, podobnie jak hasło o tym, że najważniejsza będzie Ameryka i należy skończyć z martwieniem się o obronę i dobrobyt innych narodów. Pytanie też czy zwycięstwo Trumpa nie zadziała jak kostka domina i nie pociągnie za sobą zwycięstwa partii populistycznych w Europie? Czy też stanie się wręcz przeciwnie i Trump na tyle wystraszy Europejczyków, iż zwrócą się oni w swoich politycznych wyborach ku tradycyjnym wartościom, na jakich zbudowano Unię Europejską? Inauguracyjne przemówienie nowego Prezydenta USA przejdzie do historii jako zapowiedź skupienia się Ameryki na jej wewnętrznych sprawach i izolacjonizmu w sferze gospodarczej i politycznej. Będzie to nowy kurs dla Ameryki i dla świata.
Trump w swoim przemówieniu przystąpił też kolejny raz do dobrze znanego z kampanii wyborczego ataku na establishment, z którego sam się przecież wywodzi, a potem zwrócił się do rzeszy wykluczonych i obiecał „koniec rzezi Ameryki”. Zastanawia mnie jedno, w jaki sposób Trump zrealizuje główną obietnicę swojego przemówienia, że władza trafi w ręce narodu amerykańskiego? Prezydent zadeklarował, że skończyły się puste obietnice i nadeszła godzina działania. Przemówienie Trumpa to kilka mocnych zobowiązań, jakie składa on Amerykanom. Bez wątpienie będzie go za co rozliczyć za 4 lata.
Jest coś, czego świat powinien się z inauguracji Trumpa nauczyć. Szacunek dla politycznych przeciwników i pełne klasy przekazanie władzy bez względu na własne poglądy. Wiele osób zarzuca Trumpowi, że w swoim inauguracyjnym przemówieniu nie podziękował swojej rywalce w wyborach Hillary Clinton. Nowy Prezydent jednak szybko się zrehabilitował i podczas lunchu na Kapitolu zarządził dla Hillary owację na stojąco, czego chyba sama Clinton się nie spodziewała. Ciekawe czy w Polsce kiedyś doczekamy takich czasów?
Pytanie, jaka będzie polityka Donalda Trumpa zadają sobie teraz ludzie na całym świecie. Jak duży wpływ będą mieli na nowego Prezydenta jego doradcy oraz partia i czy rzeczywiście wiernie wytrwa on w swoich poglądach? Nie zapominajmy, że kampania wyborcza to jedno, a zmierzenie się na co dzień z trudną rola Prezydenta to już coś zupełnie innego. Dzień zaprzysiężenia nowego Prezydenta można nazwać zwieńczeniem kampanii wyborczej. Prawdziwa praca zacznie się w poniedziałek. Wtedy okaże się czy to Trump zmieni politykę, czy też to polityka zmieni Trumpa?