"Niezapisane nie istnieje" – powtarzałam uparcie – od dziecka, odkąd nauczyłam się stawiać litery i słowa. Pisanie i czytanie uważałam za wielki przywilej. Byłam nieśmiała, ale szybko zdałam sobie sprawę, że potrafię komunikować się w inny sposób. Co więcej wierzyłam w wszechwładną siłę SŁOWA. Pisałam listy, do koleżanek i pisarzy, listy poważne i zasadnicze, jak na kilkunastoletnią dziewczynkę przystało. Czekałam odpowiedzi, które miały utwierdzić mnie w przekonaniu, że pisanie jest moim powołaniem. Wierzyłam, że schronienie znajdę „we wnętrzu słowa obranego ze skóry”. To było dawno.
Niezapisane nie istnieje
REKLAMA
Zapisałam wiele światów. Wydostawałam je mozolnie z cudzych pamięci i zapomnienia. Sztukowałam mój los dramatami miłości i przeżyciami z okresu zagłady, dodawałam warstwy nieprzeżytego czasu do moich własnych, z poczucia obowiązku i potrzeby kolejnych doświadczeń.
W miarę upływu lat pisanie jest dla mnie coraz trudniejsze. Męczy mnie i boli. Za dużo słów. Kaskady, pociski, tłumy, wysypiska. Zbyt wielki szum. Wszyscy bezwstydnie serwują swoją mniej lub bardziej ufryzowaną i przyprawioną – umiejętnie lub tylko pikantnie - codzienność.
Nie lubię pisać. Długo byłam też przeciwniczką blogów. Dlaczego dałam się namówić? Bo lubię moich czytelników. Lubię dzielić się sobą. I lubię do nich mówić. Może więc tak spróbuję…
A jeszcze wrzesień pachnie początkiem roku szkolnego. I wróciła dawna tęsknota, by rozpocząć nowy zeszyt, inny niż szkice do kolejnej książki, bo początek to nadzieja. Wtedy jeszcze, w trzeciej czy ósmej klasie, czysta kartka papieru nie przerażała mnie tak, jak dzisiaj. Nie czułam zabobonnego lęku przed pustym miejscem, które trzeba zagospodarować z troską i uwagą. Brawurowe było to wczesne moje pisanie.
W dziennikach deprymuje mnie przypadkowość zapisu, nieoczywistość wyborów tych a nie innych elementów rzeczywistości. Dlaczego to spotkanie, ten kąt, ta droga? Dlaczego nie liść a kasztan, dlaczego ten wiatr, ta a nie inna wizyta? Nie wiem.
Rzeczywistość się mrowi, myślami, obowiązkami, zdaniami. Po długiej nieobecności w domu, próbuję porządkować własne biurko. Dobry początek?
Leży na nim kilka egzemplarzy mojej Oskarżonej: Wiery Gran po hebrajsku, właśnie ukazała się w Izraelu. Radość. Obok szczotki amerykańskiego wydania tejże, łatwiejsze do przeczytania, ale przed kolejną korektą. Robota. Który to już raz? Porównuję kilka okładek tej mojej najlepiej sprzedającej się i najbardziej kontrowersyjnej książki i myślę o jej bohaterce. Jej twarz patrzy z każdej z nich. Szczęśliwa, że w końcu zaistniała? Sztafeta oszczerców, której się tak bała, szeptane pomówienia i plotki, nie umilkły. W październikowym kalendarzu obok spotkań i wywiadów, także data z czerwonym wykrzyknikiem. Z tyłu podpięte wezwanie na kolejną rozprawę sądową (oskarżona: Tuszyńska) z rodziną pianisty.
Stos notatek na temat Schulza i jego narzeczonej Juny, książka powstaje mozolnie, trzeba oddzielać i opisywać kolejne plastry pamięci (jeszcze dużo pracy!), niedaleko sygnalnego egzemplarza TYRMANDÓW. Już niedługo w księgarniach mój Romans amerykański skomponowany z listów młodziutkiej studentki Yale, Mary Ellen Fox, która zakochała się w autorze Złego tak bardzo, że nie tylko uwiodła go, ale i doprowadziła do ołtarza. Została też matką dwójki jego dzieci.
Ta amerykańska Żydówka z Brooklynu przylatuje jutro po raz pierwszy do Polski, by dotknąć literackiej gleby Tyrmanda. Chcę jej pokazać jego Warszawę i Warszawkę. Czy to możliwe? Dokąd pójść, gdzie jeszcze widać ślady obecności autora Dziennika 54? Jak odbędzie się ta wielka konfrontacja z Polską? Zapisuję: opróżnić bagażnik na dwie walizki („Nigdy nie byłam gwiazdą!, ale trzeba wyglądać”), kupić grzyby („grzyby w śmietanie” – to pamięta od Lolka, uwaga: dziś nie toleruje mleka!), nie zapomnieć afisza, zadzwonić do Jerzyka (pamięta anegdoty Tyrmanda o Kisielu, cieszę się, że syn Stefana przywita ją na lotnisku z bukietem róż, wygląda jak ojciec). Wypisać grafik wszystkich wywiadów.
Dochodzi druga, ósma rano w Nowym Jorku. Za chwilę kolejna narada na temat pogody i garderoby. Tak, masz rację, Mary Ellen, Lolek musi pokładać się ze śmiechu.
Jamnik wierci się na kolanach. Kręgosłup też daje znak. Pójdziemy na spacer.
