Ostatni rok spędziłam w Czechach, kręcąc trzyczęściowy film (mini serie jak się mówi w nomenklaturze telewizyjnej) o dwudziestojednoletnim studencie Janie Palachu, który podpalił się na Placu Wacława w Pradze w styczniu 1969 roku, 5 miesięcy po inwazji wojsk Układu Warszawskiego (w tym polskich) na Czechosłowację, która próbowała zaprowadzić (zjednoczonym trochę mimowolnie działaniem “liberalnych” komunistów i spragnionego wolności społeczeństwa) coś, co zostało nazwane w świecie “socjalizmem z ludzką twarzą”.
Czołgi zmiażdżyły tę utopijną próbę brutalnie, ale jeszcze przez wiele miesięcy trwała nadzieja, że jakąś część wolności uda się uratować. Jan złożył w ofierze swoje młode życie, bo czuł, że większość obywateli już się poddała i zaczęła myśleć o swej wygodzie bardziej niż o ideałach. Miał nadzieję, że poruszy ich sumienia i skłoni do oporu. Jego pogrzeb zmienił się w ogólnonarodową manifestację, ale już miesiąc później, kiedy spłonął kolejny Jan – osiemnastoletni Zajic – nikt nie chciał o nim słyszeć. Wbrew temu, co przez lata twierdzono, Jan Palach nie podpalił się w proteście przeciw sowieckiej okupacji, ale przeciw niedostatecznemu szacunkowi dla ideałów wolności u swych współobywateli. Dlatego między innymi stał się bohaterem niezbyt wygodnym dla sumienia narodowego i odsuniętym najpierw w niebyt, a później, po rewolucji, umieszczonym w panteonie spiżowo głuchych, martwych herosów.
Film wyprodukowało europejskie HBO (prywatna stacja kablowa) zastępując w tym obywatelskim obowiązku publiczne telewizje, które w naszych postkomunistycznych krajach nadal są narzędziami partii rządzących. W Polsce pokazaliśmy film na premierze w Teatrze Wielkim w Warszawie, a od ostatniej niedzieli, co tydzień można oglądać jego kolejne części na HBO Polska.
Dużo myślałam, robiąc ten film, o mojej praskiej przeszłości (jestem rówieśniczką Palacha i byłam niejako jego koleżanką, zaangażowaną w studencki wolnościowy ruch nadziei i bezradności). Dużo też myślę o tym, cośmy z naszą wolnością zrobili.
Jan Palach był bardzo młody, ale jego ideały były już dojrzałe: wierzył w wolność i sprawiedliwość. Był członkiem Kościoła Husyckiego, jednocześnie lewicowym studentem, admiratorem odwagi buddyjskich mnichów, którzy składali w ofierze swe życie, miłośnikiem Jana Amosa Komeńskiego i członkiem patriotycznego towarzystwa gimnastycznego “Sokół”. Przeszłość i tradycja mieszały się u niego z teraźniejszością, komunistycznymi ideałami i utopijną nadzieją na możliwą ogólną sprawiedliwość. Z pewnością uważał się za bojownika o wolność i z pewnością nie uważał, że walczy o wolność wyłącznie dla katolickich, białych heteroseksualnych mężczyzn. Dziś wygląda, jakby o taką tylko wolność walczyli obecni gracze na mapie polskiej homofobii: zasłużeni poseł Niesiołowski i prezydent Wałęsa. Ale myślę, że tak nie jest. Że oni po prostu zapomnieli o tym jasnym, wysokim płomieniu, który prowadził ich w tamtych latach. Że zapomnieli siebie – młodych mężczyzn i chłopców, odważnych i wielkodusznych – że dali pogrzebać istotę tamtej walki w kopcu swarów i pychy. Pan prezydent Wałęsa mówi zawsze tylko o sobie: “obaliłem komunizm, wyprowadziłem wojska, wiedziałem, zrobiłem, zwyciężyłem, nigdy się nie myliłem…” Ale przecież nie był sam. Było ich wielu: odważnych, ideowych, bezkompromisowych mężczyzn i kobiet, wierzących i ateistów, socjalistów, liberałów i konserwatystów, hetero i homoseksualnych, robotników, studentów, filozofów i inżynierów. Jacek Kuroń, Gajka Kuroniowa, Adam Michnik, Bronisław Geremek, Stefan Niesiołowski, Andrzej Czuma, Bogdan Borusewicz, Zbigniew Bujak, Helena Łuczywo, Halina Mikołajska, Vaclav Havel, Petr Uhl, Petruska Sustrova, Vlasta Chramoustova, Jan Patocka, Lech Wałęsa, Anna Walentynowicz, Andrzej I Joanna Gwiazdowie, Karol Modzelewski i Karel Kosik, Josip Brodski, Natasza Gorbaniewska, Jelena Bonner i Andrej Sacharow – rzucam pierwsze z brzegu nazwiska, ale tych ludzi były przecież tysiące.
Byli wśród nich też ci, którzy dla wolności zmienili się w “Gorejące Krzewy”: Jan Palach, Jan Zajic, Ryszard Siwiec, Evzen Plocek, wielu następnych. W ostatnich latach ponad stu tybetańskich mnichów i mniszek. Płonęli i płoną dalej za wolność swoją, swoich ale i każdego. W Biblii gorejący krzew, w którym Mojżeszowi pokazał się Bóg nigdy nie gaśnie. Nie chciałabym, aby zgasł tamten płomień solidarności ze wszystkimi skrzywdzonymi i poniżonymi. Wybaczcie mi patos. Ale jestem pewna, że wyrzekając się mocnej wiary w sensowność tamtych idei, zdradziliśmy samych siebie i zostawiliśmy puste pole, po którym hula obojętność, nienawiść i strach.