Studencka kampania V-DAY Uniwersytet Warszawski: stop przemocy wobec kobiet i dziewczyn właśnie dobiegła końca. Ogromny sukces, który o mały włos nie został pożarty przez feminizm.

REKLAMA
Grupa studentów głównie z mocno sfeminizowanego Wydziału Polonistyki UW, pod wodzą Karoliny Urbańskiej, także studentki i pomysłodawczyni zaszczepienia idei V-Day na polskim gruncie, sprawiło, że przez prawie cały marzec Kampus Centralny UW tętnił różnorodnymi akcjami, których cel był jeden: uwydatnienie skali problemu przemocy wobec kobiet i dziewczyn. Warsztaty samoobrony, zajęcia z twórczego pisania, wiele akcji animacyjnych oraz wystawiany w tym roku aż trzykrotnie spektakl „Monologi waginy” według tekstu Eve Ensler, zaangażowały rzesze przedstawicieli środowiska akademickiego.
I co? Zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się, na ile takie akcje poza deklaracjami, mogą mieć wpływ na rzeczywistość. Czy faktycznie dzięki temu statystyczny Kowalski nie spuści łomotu statystycznej Kowalskiej i zupa tym razem będzie wystarczająco słona? Pewnie nie, ale sam fakt, że młodzi ludzie zaczęli poddawać autorefleksji, czy przypadkiem sami nie są sprawcami przede wszystkim przemocy psychicznej, a konta pocztowe i facebookowe organizatorów zostały zasypane prośbami o pomoc, świadczą o istnieniu potrzeby mówienia o problemie zwłaszcza w tak szczególnym kręgu. I to „mówienia” językiem barwnej kultury, a nie depresyjnego protestu. Zupełnie nowa jakość.
No jak tak, to brawo, brawo, ale nie wszystko szło jak z płatka. Okazuje się bowiem, że akcja organizowana z myślą o kobietach, z niezwykłą łatwością zostanie zaszufladkowana jako feministyczna. Czy coś w tym złego? To zależy jak na to spojrzymy. Ok, V-Day (V od ‘Victory’ – dzień zwycięstwa nad przemocą, ‘Valentine’ – po raz pierwszy V-Day był zorganizowany 14 lutego 1998, ‘Vagina’ – od „Monologów waginy”) budzi konotacje feministyczne, ale czy kobiet o konserwatywnych poglądach sprawa nie dotyczy? Odpowiedź wydaje się banalna. Organizatorzy jednak musieli dołożyć bardzo wielu starań, aby nie zostać na swój sposób „pożartymi” przez feminizm i pokazać istotę problemu przemocy. Objawiło się to chociażby przy pozyskiwaniu patronatów czy poparcia wśród władz poszczególnych jednostek uniwersyteckich. Jedni szli w ciemno, motywując swoich studentów do działania, inni bali się łatki wparcia dla inicjatywy, która może być kojarzona z określonym prądem społecznym, a z którym w istocie nie miała zbyt wiele wspólnego. Okazało się, że aby solidarnie walczyć z przemocą, trzeba zdecydowanie odciąć się od wszelkich kontrowersji, założyć spódnicę do kostek i golf, wówczas być może akcja zyska ogólną aprobatę każdej instytucji. Tylko kogo to wówczas zainteresuje, kogo poruszy? Sprawy nie ułatwiały także media (a ich zainteresowanie w przypadku akcji społecznych jest, co tu kryć, na wagę złota), które ilustrowały teksty o V-Day zdjęciami z Manify: warszawa.gazeta.pl - Studentki w "Monologach waginy"
Pewne jest jednak to, że V-Day zjednoczył aktywnych ludzi z różnych środowisk, o różnych poglądach, pasjach i marzeniach, a właśnie ich energia jest gwarancją, że kolejne odsłony akcji z pewnością nas jeszcze zaskoczą.
Szczegółowe informacje o V-Day Uniwersytet Warszawski:
www.vday.waw.pl i facebook.com/vdayuw