Czas jest względny, fakt. Ale zastanawiam się, czy do świąt zostały TYLKO dwa tygodnie , czy AŻ dwa tygodnie. Dla mnie to zdecydowanie AŻ, bo choć trudno nie nasiąknąć tą wszechogarniającą komercją świąt, to jednak nie kupuję już zapasów jedzenia, jakby ze strachu przed wojną „polsko-ruską”. Wczoraj jednak zaskoczył mnie sklepowy dialog (nie, monolog) w sklepie o wdzięcznej nazwie „Mięso, wędliny, drób, garmaż, flaki” z rozkoszną świnką na szybie sklepu, której nie wiedząc czemu udekorowano pulchny zadek... kurczaczkami wśród plastikowych baź i pseudo-forsycji.
W środku (jak się okazało w rozmowie) pani Henia, która pozwoliła mi się na krótką chwilę przenieś w czasie- biały elastyczny fartuch, na głowie biała, plastikowa opaska z koronką (coś a’la wiktoriańska pokojówka) a na nogach, totalny PRL-owski symbol, szmaciane buty antyżylakowe zawiązywane niczym hipsterskie conversy po samą kostkę. Wow! To był widok!
Jednak nie w tym rzecz, choć to wizualne wspomnienie było dla mnie naprawdę przyjemne. „Klyent” poprosił ów „relikt przeszłości”- Pani Heniu, ze dwie szyneczki Pani da, wędzić będę na święta, tylko tak nie mało, z 5 kg niech waży każda (tożto chyba jakaś świanka GMO, skoro 5 kilogramowy zad ktoś sobie winszuje), do tego płaty boczku, no i białej kiełbasy, niech Pani na bogato wrzuci, bo tera to ona dobra jest, a przed świętami to się zpsi”. Przerażenie mnie ogarnęło, że kiełbasa się „zpsi”, cokolwiek to znaczy, ale i tak jej teraz nie kupię. Ów człowiek, obładowany tymi produktami, dzierżąc siaty w rękach, a ręce jego wydłużyły się przypominając australopiteka, podążył ze strawą do domu. Będzie świąteczna wyżerka.
O świątecznym jedzeniu jest teraz wszędzie! W każdej gazecie dodatek kulinarny, telewizja kipi od nowatorskich pomysłów na „Wielkanoc w wersji fuzjon”, a nawet jak ktoś tematem NA RAZIE średnio zainteresowany, to nie ma zmiłuj, nawet kontrowersyjny ostatnimi czasy periodyk WPROST dorzucił m.in. świąteczne przepisy Joanny Brodzik. Nawet jeśli chcesz żyć tu i teraz, nie ma opcji, musisz zaimpregnować się wielkanocnym sosem.
Mnie rozczuliła Pani z mojej przeszłości, by znów wrócić do tu i teraz. To jednak nie trwa długo, bo już wiem, że nieuchronnie zbliża się czas wiosennego odchudzania. O Wielkanocy mówimy już od karnawału, więc dla Tych, którzy znów chcą rwać do przodu, wszyscy na około krzyczą, że czas przygotować się do „nowalijkowego detoksu”. K... m... jeszcze nie zeżarliśmy tych wielkanocnych szynek, a już czas myśleć o zrzucaniu kilogramów, bo przecież letnie ubrania nie są z gumy!
Czy naprawdę nie możemy żyć tu i teraz? Rozwiązywać na bieżąco problemów, cieszyć się drobnymi sukcesami, maciupeńkimi listkami na drzewach. Musimy już teraz rozważać, czym je na jesieni zgrabimy?
Jedna z moich koleżanek pracuje w dużej sieci sklepów. Zajmuje się przygotowywaniem specjalnych ofert dla swojego pracodawcy. Kiedy byłam u niej tydzień temu, obok jej komputera stały chińskie prototypy... rozkosznych reniferów, okrąglutkich mikołajów, anielskich aniołów, którym naciskając na brzuszek odpalał się prawie niezafałszowany odgłos piosenki „Last Christmas”. Mogła MI poświęcić więcej czasu, bo udało jej się szybciej sfinalizować i domknąć „świąteczną ofertę”.
Jaką świąteczną??? Te najbliższe mają być pastelowo-króliczkowo-barankowo-zajączkowe! Jej myśli krążyły już wokół świąt Bożego Narodzenia 2015! W głębi ducha stwierdziłam, że powinna mieć „wkładkę regeneracyjną” do pensji za pracę w trudnych warunkach. Dlaczego dziś, w marcu, ona wciąż... nadal... jeszcze... znów... pije herbatę z kubka w słodkie piernikowe ludziki?
Może muszę tą choinkę znów wtargać z balkonu do domu? zawieszę kurczaczki, zajączki, odpalę żółte lampki (te same co na boże narodzenie) - kolorystycznie pasują, a może i bombki, zasadniczo można wszystkim wmówić, że to bardziej zaokrąglone pisanki...
Czas wyruszyć na poszukiwania karpia, no i nie ma to jak zapach makowca, który nadaje świętom wielkanocnym ten jedyny i niepowtarzalny charakter. Tych chwil do celebracji... TU I TERAZ...