W sprawie dwójki „bohaterów” ze Stadionu Narodowego – ludzi, którzy wbiegli na murawę i przez parę minut ośmieszali nieporadnych, tęgawych ochroniarzy, umykając im zgrabnie w strugach deszczu, należałoby zastosować maksymę ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina i mniej kierować się literą prawa, a bardziej jego duchem.
Trzeba pamiętać w tej sprawie, że obydwaj panowie wskoczyli na boisko w momencie, kiedy na jego płycie nie było ani jednego zawodnika, a decyzja o przesunięciu meczu praktycznie była przesądzona.
Swoim czynem nikomu nie zagrażali. Co więcej, pohasawszy wesoło, sami, bez szarpania oddali się w ręce ochrony, która z wdziękiem słoni bezskutecznie truchtała ich śladem.
Myślę nawet, że organizatorzy winni są obydwu performersom dużą wdzięczność, gdyż dzięki ich występowi wkurzeni do białości kibice otrzymali jakiekolwiek show tego wieczora i przestali wrzeszczeć: ”złodzieje” pod adresem tych wszystkich gamoni, przez których brak wyobraźni mecz się nie odbył.
Wobec tych wszystkich okoliczności uważam, że sąd mógłby skorzystać z art.1§2 kk mówiącego o tym, że nie stanowi przestępstwa czyn zabroniony, którego szkodliwość społeczna jest znikoma, czyli obydwu panów uniewinnić, a co najmniej warunkowo umorzyć postępowanie.