W miniony weekendu media podały, że rajd Paryż-Dakar rozgrywany dla zmylenia terrorystów w Ameryce Południowej, otworzył smutną listę śmiertelnych wypadków tegorocznej edycji. Każda śmierć jest dramatem, tym nie mniej czasami okoliczności są tak kuriozalne, że muszą wywoływać dodatkowo osłupienie i nerwową zadumę nad inteligencją bliźnich.
Otóż francuski motocyklista zabił się na pustyni, uderzając w chilijski wóz policyjny. Nie mam wątpliwości, że ustawienie policjantów w tym miejscu pustyni miało pomagać uczestnikom rajdu, ale skutki ich obecności można porównać wyłącznie do działań ich polskich kolegów, którzy łapiąc ładnych parę lat temu tygrysa nawiewającego z cyrku - zamiast zwierzęcia zastrzelili weterynarza, który chcąc tygrysa uśpić znalazł się nieopatrznie na linii strzału. Podobną organizacją pracy za czasów gdy Ministrem Spraw Wewnętrznych był Ryszard Kalisz, mogła się pochwalić komenda wojewódzka w Łodzi, gdy policjantom rozganiającym juvenalino-kibolską zadymę, zamiast gumowej rozdano amunicję ostrą. Niestety kilku młodych ludzi nie przeżyło niefrasobliwości policyjnego magazyniera. Żeby jednak nie sięgać tak daleko w przeszłość; wypełnieni dobrymi intencjami niefrasobliwi funkcjonariusze z Ameryki Południowej, którzy tak ustawili radiowóz, że wbił się w niego Francuz, myślący że najbliższy niebezpieczny przedmiot może znajdować się w najgorszym razie paręset kilometrów dalej, mogą mieć swoich mistrzów w naszym pięknym nadwiślańskim kraju. Niewykluczone otóż, że miejscowa chilijska policja realizowała miejscowy plan miejscowych ministrów infrastruktury i finansów i próbowała zainstalować w ramach miejscowego planu łatania budżetu, miejscowy fotoradar w najgłupszym miejscu pod chilijskim słońcem.