Muzyka Współczesna, jak czytamy w Wikipedii to ”dosłownie: muzyka tworzona współcześnie, dzisiaj. Potocznie jednak sformułowanie to używane jest wobec muzyki skomponowanej w XX wieku, przez muzykologów nazywanej raczej modernistyczną, ewentualnie awangardową”.
REKLAMA
Każdy z nas kojarzy „hity” muzyki klasycznej, wie, że skrzypce, fortepian, harfa… Każdy rozróżni muzykę rockową od popu. Ale jest jeszcze jeden gatunek, z którym mało kto ma lub będzie miał do czynienia. Jest to muzyka współczesna, która, jak sieć linii metra pod ziemią, żyje własnym życiem i ma się świetnie, a jednak mało kto jest nią zainteresowany, o ile w ogóle wie o jej istnieniu. Najlepszą tubą do rozprzestrzeniania informacji muzycznych są media, zwłaszcza radio. Głównym problemem jednak jest to, że radio obecnie jako cel obiera sobie sprzedaż czasu antenowego reklamodawcom, którzy z kolei chcą trafić do największej liczby odbiorców. Stacja, która „odstrasza” zbyt dziwną, niezrozumiałą i „przekombinowaną” muzyką, nie będzie się zwyczajnie opłacać. Problem jednak leży w tym, że mało kto bierze się za to, żeby pokazać inny punkt widzenia. I kończy się na tym, że „muzyka klasyczna jest nudna”, a „jazz jest bełkotem”. W stacjach radiowych poziom muzyczny spada na łeb, od miliona już chyba lat grają Bajm, a Ania Rusowicz robi karierę śpiewając jak własna matka, a redaktorzy pieją, że to taki „świetny old school!”. A trzeba nam wiedzieć, że dekady temu panie śpiewające wykonywały swój fach co najmniej średnio. Odpowiadał za to brak dostępu do zachodnich płyt, książek i koncertów (czarnoskórzy już na początku XX wieku grali i śpiewali tak, że ówcześni polscy idole mogliby ewentualnie śpiewać dzieciom kołysanki). Nie było za bardzo jak się podszkolić lub zweryfikować samozachwyt.
Postanowiłam w celach badawczych wybrać się na festiwal Warszawska Jesień. W celach badawczych, ponieważ muzyka współczesna jest jednym z cięższych, bardziej skomplikowanych, ale i tajemniczych gatunków. Oczywiście jest to moja subiektywna opinia! Przy muzyce współczesnej jazz to małe piwo.
Wybrałam się na koncerty, ale i na spotkania z kompozytorami. Mimo wykształcenia muzycznego i szczerych chęci nie oszalałam, wręcz przeciwnie, dźwięki, które usłyszałam jeszcze bardziej wprowadziły mnie w stan osłupienia. Nie chciałam jednak zamknąć się na ten rodzaj muzyki i postanowiłam zapytać kompozytorów, których można było podczas tegorocznej edycji spotkać, o co tak naprawdę im chodzi. Starałam się, żeby pytania były jak najmniej „klasycznie napompowane”, zrozumiałe dla każdego i dotykające bardzo zewnętrznego problemu „o co chodzi?!”.
Maciej Jabłoński (ur.1974 r.), kompozytor. Mimo młodego wieku zdobył już tytuł doktora habilitowanego, skomponował ogromną ilość utworów, studiował na Akademii Muzycznej w Krakowie i doskonalił swoje umiejętności w wielu miejscach na świecie. Czytając o jego dokonaniach łatwo się domyślić, że jest osobą utalentowaną, ambitną i pracowitą. Dlatego też odpowiedzi pana Macieja Jabłońskiego ważą co najmniej tyle co „Słoneczniki” van Gogha.
Pytania są dość subiektywne, więc proszę się nie gniewać. Chodzi mi o to, by spróbować wyjaśnić ludziom, którzy od razu skazują jazz na śmierć (według badań jest to aż 80% Polaków), mimo że nie próbują go poznać, pokazać, że jest jeszcze inna rzeczywistość - muzyka współczesna która nie idzie w parze ani z muzyką klasyczną (współczesna jest bardziej skomplikowana), ani z muzyką jazzową (inne zasady, harmonia).
Bardzo mi miło, że mogę się przydać. Uważam Pani pytania za świadectwo intelektualnego zaangażowania – tak właśnie jak myślę warto czynić: zaczynać dyskusję, nawiązywać kontakt z twórcami, burzyć mury i zmniejszać dystans. Tak więc nie tylko się nie gniewam, lecz bardzo, bardzo cieszę!
Bardzo mi miło, że mogę się przydać. Uważam Pani pytania za świadectwo intelektualnego zaangażowania – tak właśnie jak myślę warto czynić: zaczynać dyskusję, nawiązywać kontakt z twórcami, burzyć mury i zmniejszać dystans. Tak więc nie tylko się nie gniewam, lecz bardzo, bardzo cieszę!
Przeczytałam w jednej z recenzji (nie miałam okazji widzieć „Księżycowego Pierrota" podczas Warszawskiej Jesieni), że utwór nie został jednoznacznie pozytywnie przyjęty – wybuczano Pana pracę. Jak to było?
Utwór został przyjęty bardzo różnie – ale nie z powodu zawartości muzycznej (która była raczej dość łagodna, jak na upodobania bywalców Warszawskie Jesieni), ale z powodu złego zrozumienia treści. Niektórym burzyło to prywatne poglądy – dlatego buczeli :) Mnie się to podobało – świadczyło o tym, że utwór poruszył, nie był obojętny.
Kto był pomysłodawcą projektu ? Proszę w skrócie opowiedzieć o co chodzi?
Pomysłodawcą byłem ja; wymyśliłem koncert, w którego I części będzie ”Pierrot lunaire” Schonberga, a w II części – mój utwór, o charakterze teatralno-muzycznym. O napisanie libretta poprosiłem P. Fiugajskiego, mojego serdecznego przyjaciela od z górą 20 lat. O co tutaj chodzi?
Oto bohater, który jest kreaturą, żałosnym frustratem, wykazuje ewidentnie objawy odchylenia psychicznego, dlatego jego poglądy są poglądami chorego człowieka, wariata. I przez to są ośmieszone i zwulgaryzowane; są niewiarygodne, nie można ich potraktować serio. W ogóle libretto to jest studium fiksacji i stopniowej degrengolady umysłowej, wszystkie jego przyziemne "dowcipy" i filipiki służą ukazaniu żałosności bohatera, a nie obsobaczeniu określonych zjawisk. Czy poważnie autor tekstu zamówionego za państwowe pieniądze miałby deklarować wściekłość na "szafarzy państwowej kasy"?? To jest dla mnie tak oczywiste w swoim ujęciu a rebours, że
może służyć jedynie ukazaniu bohatera jako psychola (którego głównym marzeniem jest ucieleśnienie się z Violettą Villas). Cały ten jego świat jest światem nierealnym, to jakiś chory sen lub rojenia schizofrenika, najwidoczniej zamkniętego w psychiatryku. Mówi on rzeczy, o których niektórzy myślą, ale to tłumią; on zaś je wypowiada, pchany skumulowaną kosmiczną frustracją. Celem nie był rechot, takowy się pojawił, dla mnie jednak jako efekt uboczny – ale powiadam: nie mam dystansu do tego tekstu, mnie ten tekst nie śmieszył w żadnym momencie, zawsze bowiem postrzegałem treść z punktu odniesienia tragicznej w moim odczuciu postaci bohatera. Z pewnością wiele do oddziaływania dodaje indywidualna wrażliwość i osobiste skojarzenia. Choćby ten nieszczęsny Hitler (który ponoć uraził uczucia młodych Niemców) i męka Z UMLAUTAMI: zacietrzewiony człowiek usiłuje je wymówić, ale mu nie wychodzi, za to wychodzi mu Schweine i Hitler... Jest w tym okrutnie żałosny - ale nie chodziło o urażenie Niemców, lecz o zabarwienie wizerunku bohatera. "Dziadowska niemczyzna" - ale nie niemczyzna w ogóle, ale JEGO niemczyzna. Itp. itd... Całość miała poruszyć umysły i zmusić do przemyślenia wielu prawd przyjętych za oczywiste – i to się chyba udało...
Oto bohater, który jest kreaturą, żałosnym frustratem, wykazuje ewidentnie objawy odchylenia psychicznego, dlatego jego poglądy są poglądami chorego człowieka, wariata. I przez to są ośmieszone i zwulgaryzowane; są niewiarygodne, nie można ich potraktować serio. W ogóle libretto to jest studium fiksacji i stopniowej degrengolady umysłowej, wszystkie jego przyziemne "dowcipy" i filipiki służą ukazaniu żałosności bohatera, a nie obsobaczeniu określonych zjawisk. Czy poważnie autor tekstu zamówionego za państwowe pieniądze miałby deklarować wściekłość na "szafarzy państwowej kasy"?? To jest dla mnie tak oczywiste w swoim ujęciu a rebours, że
może służyć jedynie ukazaniu bohatera jako psychola (którego głównym marzeniem jest ucieleśnienie się z Violettą Villas). Cały ten jego świat jest światem nierealnym, to jakiś chory sen lub rojenia schizofrenika, najwidoczniej zamkniętego w psychiatryku. Mówi on rzeczy, o których niektórzy myślą, ale to tłumią; on zaś je wypowiada, pchany skumulowaną kosmiczną frustracją. Celem nie był rechot, takowy się pojawił, dla mnie jednak jako efekt uboczny – ale powiadam: nie mam dystansu do tego tekstu, mnie ten tekst nie śmieszył w żadnym momencie, zawsze bowiem postrzegałem treść z punktu odniesienia tragicznej w moim odczuciu postaci bohatera. Z pewnością wiele do oddziaływania dodaje indywidualna wrażliwość i osobiste skojarzenia. Choćby ten nieszczęsny Hitler (który ponoć uraził uczucia młodych Niemców) i męka Z UMLAUTAMI: zacietrzewiony człowiek usiłuje je wymówić, ale mu nie wychodzi, za to wychodzi mu Schweine i Hitler... Jest w tym okrutnie żałosny - ale nie chodziło o urażenie Niemców, lecz o zabarwienie wizerunku bohatera. "Dziadowska niemczyzna" - ale nie niemczyzna w ogóle, ale JEGO niemczyzna. Itp. itd... Całość miała poruszyć umysły i zmusić do przemyślenia wielu prawd przyjętych za oczywiste – i to się chyba udało...
Schoenberg w szkołach muzycznych przedstawiany jest jako "klasyk" muzyki współczesnej. Od zawsze jednak tego typu utwory budzą we mnie strach i odrazę. Owszem, jest to ciekawostka, ale nie słucham tego dla przyjemności i nie chce mi się wierzyć, że wszyscy słuchacze WJ są tam, bo ich dusza potrzebuje takich dźwięków. Przypomina mi to miłość do horroru jako gatunku filmowego. Jak Pan myśli - czy wszyscy ludzie chodzący na koncerty WJ są zafascynowani tymi przedziwnymi rozwiązaniami harmoniczno-melodyczno-rytmicznymi? Czy wszyscy ci ludzie odczuwają przyjemność ze słuchania muzyki współczesnej?
Co do przyjemności płynącej ze słuchania takiej czy innej muzyki: to oczywiście sprawa indywidualnej potrzeby, wrażliwości, itp., a także obeznania i pewnego „wychowania”. Dwadzieścia lat temu z pewnością źle bym się czuł słuchając Schonberga, teraz odbieram go inaczej – nie przepadam za jego muzyką, ale Pierrot ma w sobie wiele uroku, jest to dość delikatny utwór, do tego bardzo ekspresyjny i teatralny. Ludzi lubiących takie dźwięki jest sporo, ja sam znam kilkadziesiąt osób, zatem jest całkiem możliwe, że na sali znaleźli się w większości. Ale nie wiem – choć jak sądzę trudno zakładać, że ktoś idzie na koncert z muzyką, której nie trawi :) Część odbiorców chadza na koncerty ze snobizmu, ale większość raczej z upodobania.
Ja osobiście porównuję to z językiem: jeśli nie znamy chińskiego, będziemy się męczyć na chińskim przedstawieniu. Jeśli jednak poznamy język i kulturę, spektakl nas wciągnie i zainteresuje. Jeśli natomiast czegoś się boimy – to zazwyczaj z powodu nieznajomości; choć oczywiście są melomani, którzy dobrze znają np. Schonberga, ale za nim nie przepadają, a nawet nie lubią.
Jeszcze inna sprawa – na czym ma polegać przyjemność ze słuchania muzyki? Każdy ma swoją własną, indywidualną „strategię” słuchania. Obok czystej przyjemności – czyli nastawienia „hedonistycznego” - są przeróżne strategie. Niektórzy słuchają harmonii, inni pulsu, inni jeszcze śledzą melodię. Ja słucham formy czyli przebiegu napięć, skądinąd dlatego jestem w stanie wejść w każdą muzykę – i nie różnicuję jej wartości. Równie chętnie słucham jazzu, jak i Bacha, jak i Mahlera, jak i Aperghisa itp. itd.
Ja osobiście porównuję to z językiem: jeśli nie znamy chińskiego, będziemy się męczyć na chińskim przedstawieniu. Jeśli jednak poznamy język i kulturę, spektakl nas wciągnie i zainteresuje. Jeśli natomiast czegoś się boimy – to zazwyczaj z powodu nieznajomości; choć oczywiście są melomani, którzy dobrze znają np. Schonberga, ale za nim nie przepadają, a nawet nie lubią.
Jeszcze inna sprawa – na czym ma polegać przyjemność ze słuchania muzyki? Każdy ma swoją własną, indywidualną „strategię” słuchania. Obok czystej przyjemności – czyli nastawienia „hedonistycznego” - są przeróżne strategie. Niektórzy słuchają harmonii, inni pulsu, inni jeszcze śledzą melodię. Ja słucham formy czyli przebiegu napięć, skądinąd dlatego jestem w stanie wejść w każdą muzykę – i nie różnicuję jej wartości. Równie chętnie słucham jazzu, jak i Bacha, jak i Mahlera, jak i Aperghisa itp. itd.
Czy Pan na co dzień ma do czynienia z muzyką współczesną w klasycznym znaczeniu? Co daje taka muzyka?
Z muzyką współczesną mam bardzo duży kontakt, nie tylko dlatego, że uczę, ale również z powodu moich upodobań. Co ona mi daje? Daje wgląd w bardzo różne stany psychiczne i wewnętrzny świat
przeżyć, niektóre utwory dają czysto intelektualną satysfakcję ze śledzenia skomplikowanej konstrukcji (to jak układanie puzzli, czy rozwiązywanie problemów matematycznych). Ja raczej odbieram muzykę sensualnie, taki już jestem, często postrzegam ją jako kształt i faktura (bo muzyka ma fakturę, i to bardzo zróżnicowaną, i piękną :D).
przeżyć, niektóre utwory dają czysto intelektualną satysfakcję ze śledzenia skomplikowanej konstrukcji (to jak układanie puzzli, czy rozwiązywanie problemów matematycznych). Ja raczej odbieram muzykę sensualnie, taki już jestem, często postrzegam ją jako kształt i faktura (bo muzyka ma fakturę, i to bardzo zróżnicowaną, i piękną :D).
Kiedy zainteresował się Pan mniej poukładaną muzyką współczesną? Czy był to przeskok bezpośrednio z muzyki klasycznej, czy było coś pomiędzy, np. rozwijająca się prężnie muzyka jazzowa?
Muzyką współczesną zainteresowałem się w wieku 15 lat, kiedy tylko mój rozwój mentalny dotarł do poziomu jako takiej dojrzałości. Przedtem nie zdawałem sobie sprawy z tego, czym jest dla mnie muzyka. Kiedy to nagle zrozumiałem, od razu zwróciłem się ku muzyce współczesnej, a potem stopniowo rozszerzałem zainteresowania „w tył”, ku coraz starszym utworom. Z początku oczywiście nie rozumiałem wszystkiego, ale coś mnie frapowało, ciągnęło, dzięki temu mogłem się stosunkowo wcześnie zagłębić w nową muzykę. Jazzem nie interesowałem się nigdy, kiedyś mnie on zniechęcał (nie mam pojęcia dlaczego), potem się trochę przekonałem do niektórych rzeczy, ale raczej „klasycznych” - cenię Coltrane'a, późnego Milesa Davisa i Parkera, a to z powodu „odpalonych” harmonii i ciekawych form.
Jak Pan widzi formę muzyczną w takich utworach? Muzyka klasyczna jest pisana według zasad, a tu zdaje się żadne zasady nie panują. Ile wolności i dowolności panuje w utworze?
Zarówno muzyka klasyczna, jak i spora część nowej muzyki jest konstruowana wg dość ścisłych, wyznaczonych a priori zasad. To, że nie znamy tych zasad, nie znaczy, że ich w ogóle nie ma. Z mojej obserwacji wynika, że we współczesnych utworach jest tyle samo dowolności, jak w muzyce romantycznej, tyle że trudniej to objąć. W większości utworów panuje hierarchia – np. niektóre motywy są najważniejsze, a utwór się rozwija na bazie przerabiania tych modeli – zupełnie jak u Beethovena, Liszta czy Mahlera. Dowolności nie jest zbyt dużo, to kwestia marginesu interpretacji.
Słyszałam wykonanie na akordeon i wiolonczelę - był to dla mnie zbiór ciekawych figur melodycznych, rytmicznych i dynamicznych, z tym, że to ostatnie było dość ograniczone na zasadzie przyspieszania i jednoczesnego zgłaśniania aż do odpuszczenia, małej odległości czasowej. Proszę powiedzieć czy według Pana taka muzyka może, poza byciem dobrym wzorcem i ćwiczeniem do szlifowania wyobraźni muzycznej i technik kompozytorskich, dawać przyjemność?
Czy utwór bez przyjemnej harmonii (jeśli nie stale to jednak jako punkt docelowy), stałego metrum, tempa (groove'u) jest w stanie odebrać muzykę współczesną na poziomie emocjonalnym (poza poczuciem niepokoju i lęku)?
Słyszałam wykonanie na akordeon i wiolonczelę - był to dla mnie zbiór ciekawych figur melodycznych, rytmicznych i dynamicznych, z tym, że to ostatnie było dość ograniczone na zasadzie przyspieszania i jednoczesnego zgłaśniania aż do odpuszczenia, małej odległości czasowej. Proszę powiedzieć czy według Pana taka muzyka może, poza byciem dobrym wzorcem i ćwiczeniem do szlifowania wyobraźni muzycznej i technik kompozytorskich, dawać przyjemność?
Czy utwór bez przyjemnej harmonii (jeśli nie stale to jednak jako punkt docelowy), stałego metrum, tempa (groove'u) jest w stanie odebrać muzykę współczesną na poziomie emocjonalnym (poza poczuciem niepokoju i lęku)?
Utwór, o którym Pani wspomina, to były „Means of Protection” Wojtka Blecharza. Można go bardzo rozmaicie odbierać – i trzeba. Dla mnie jest to falująca ekspresja, fluktuacja brzmień i różnych stanów, też faktur. Odbieram ją jako ciekawą, mniej może przyjemną, ja jednak potrzebuję większej kontroli i porządku formalnego. Ale z pewnością jest to muzyka dająca wiele możliwości inspiracji czy rozwijania wrażliwości.
Jest mnóstwo utworów współczesnych, które nie mają stałego tempa, z pozoru przyjemnej harmonii – a jednak nie budzą automatycznie lęku. Jednakże zgadzam się z tym, że jakoś tak się stało, że współczesna muzyka z wielkim trudem potrafi wywołać pozytywne emocje. Ja nie lubię ograniczać emocjonalności tylko do lęku czy niepokoju, potrzebuję też optymizmu, no ale ja się nie boję prostszej, czytelniejszej harmonii :) w Pierrocie jest sporo spektralnych brzmień, bardzo naturalnych, wynikających z fizycznych podstaw dźwięku.
Jest mnóstwo utworów współczesnych, które nie mają stałego tempa, z pozoru przyjemnej harmonii – a jednak nie budzą automatycznie lęku. Jednakże zgadzam się z tym, że jakoś tak się stało, że współczesna muzyka z wielkim trudem potrafi wywołać pozytywne emocje. Ja nie lubię ograniczać emocjonalności tylko do lęku czy niepokoju, potrzebuję też optymizmu, no ale ja się nie boję prostszej, czytelniejszej harmonii :) w Pierrocie jest sporo spektralnych brzmień, bardzo naturalnych, wynikających z fizycznych podstaw dźwięku.
Czy odbiera Pan ten rodzaj muzyki emocjonalnie, czy może bardziej jako ćwiczenie intelektualno-techniczne?
Muzykę odbieram zawsze sensualnie i emocjonalnie, ale z racji doświadczenia – potrafię równocześnie ją objąć analitycznie, co w niczym nie przeszkadza emocjom. To mit, że nie da się połączyć tych dwóch rodzajów odbioru. Można, i warto :) ja w każdym razie przeżywam ostre „ciary”, gdy słucham Mahlera, czy Norgaarda, to moi absolutnie ulubieni kompozytorzy.
Improwizacyjna strona muzyki współczesnej z pewnością ma wiele wspólnego z jazzem. Np. w moim Pierrocie jest b. dużo improwizacji, a to z powodu teatralności utworu. Oczywiście jest to zupełnie inny efekt, ale muzycy tak samo improwizują, rozciągając rytmy, motywy, dodając swoje własne pomysły (choć nie w takim stopniu, jak tradycyjnie w jazzie).
Improwizacyjna strona muzyki współczesnej z pewnością ma wiele wspólnego z jazzem. Np. w moim Pierrocie jest b. dużo improwizacji, a to z powodu teatralności utworu. Oczywiście jest to zupełnie inny efekt, ale muzycy tak samo improwizują, rozciągając rytmy, motywy, dodając swoje własne pomysły (choć nie w takim stopniu, jak tradycyjnie w jazzie).
Wydaje mi się, że muzyka współczesna bez obrazu jest gorzej przyswajalna. Bardziej pasowałaby mi jako element zespolony z obrazem ruchomym jako czymś, co daje umysłowi poczucie bezpieczeństwa i punkt zaczepienia. "Księżycowy Pierrot" nie jest tylko muzyką, jest formą z obrazem, aktorem, formą teatralną. Jest to na pewno pomocne, żeby pomóc ludziom zaprzyjaźnić się z muzyką współczesną. Myśli Pan, że osoba bez przygotowania muzycznego słuchająca utworów współczesnych bez obrazu jest w stanie odebrać ją, zrozumieć i czerpać ze słuchania jej przyjemność?
Zgadzam się, że obraz pomaga przyswajać muzykę. Choć mnie on przeszkadza, zazwyczaj zamykam oczy, wolę skupić się wyłącznie na dźwiękach. Ale rozumiem, że dla wielu osób obraz jest potrzebny, i dobrze, może bardzo pomóc w odbiorze. Osoba bez przygotowania również jest zdolna do czerpania przyjemności z kontaktu z nową muzyką, Musi jednak podjąć pewien trud. Mnie się kilku osobom udało pokazać, jak to robić, wskazywać tropy, po prostu tłumaczyć – i myślę, że warto :)
Artur Zagajewski (ur.1978r.), kompozytor, który nie dość, że studiował w wielu miejscach to jeszcze mu mało - walczy o tytuł doktora. Z taką ilością nagród i wyróżnień, które zdobył, nie może czuć się niedoceniony.
Zajmuje się Pan badaniem muzyki hard rockowej. Skoro Pan ze swoją wiedzą i wykształceniem jest w stanie słuchać , badać i szanować taki rodzaj muzyki, gdzie często muzyk klasyczny zamyka się na inne gatunki, a ortodoksyjny muzyk jazzowy słucha tylko jazzu, to niewykształcony muzycznie człowiek też może przełamać niechęć do muzyki współczesnej i postarać się ją zrozumieć. jak powinien do tego pojeść na początku, żeby się nie przestraszyć?
Dlaczego miałby się przestraszyć? Przecież każda muzyka współczesna jest odbiciem świata, emocji, w których jest tworzona. Czy boimy się szumu samochodów, warkotu silników, dźwięków cyfrowych? Nie, bo stanowią one dla nas naturalne środowisko akustyczne, w którym żyjemy. W muzyce współczesnej odnajdujemy te same dźwięki, tyle że wydobyte za pomocą innych narzędzi (np. instrumentów) i zakomponowane w pewną formę. Przede wszystkim do muzyki współczesnej nie możemy podchodzić z obawą, że powinniśmy ją rozumieć. Muzyka nie jest od tego, aby ją rozumieć. Komunikacja między dziełem, a odbiorcą przebiega na poziomie emocji i chodzi tylko o to, aby je odebrać. Ta zasada nie dotyczy zresztą tylko muzyki współczesnej, ale także tej dawniejszej. Czy niewykształcony muzycznie człowiek idący do filharmonii na Chopina go rozumie? Nie. Czy idzie na taki koncert z obawą, że nie rozumie tej muzyki? Nie. Idzie, bo ten, czy inny utwór go wzrusza. Ale aby to odebrać, nie musi dokładnie wiedzieć, o co chodzi w formie czy harmonii u Chopina. Tylko trzeba pamiętać, że zasób emocji jest zdecydowanie większy, niż tylko wzruszenie, i że muzyka współczesna często porusza inne aspekty emocjonalne. Nie miejmy więc do niej pretensji, że nie wzrusza, bo często ma po prostu inne role.
Ostatnią osobistością, która zgodziła się odpowiedzieć na moje pytania był Krzysztof Knittel (ur.1947r.), kompozytor, którego biografia jest bogata i imponująca. Ambitnym polecam jej lekturę, która na pewno zainspiruje i wybije z głowy przekonanie, że podejście „nie mam czasu” dla niektórych nie istnieje.
Człowiek, który współpracował chyba ze wszystkimi, współtworzył ogromną liczbę składów muzycznych, zdobył wiele prestiżowych nagród i wyprzedził muzykę „niszową” o dekady, tworząc muzykę elektroniczną w czasach, kiedy komputery dopiero zaczynały przybierać racjonalne rozmiary.
Słuchając Pańskich utworów jestem pewna, że mógłby Pan z powodzeniem zastąpić niejednego współczesnego producenta muzycznego. Wyprzedził Pan to, co teraz robią muzycy o co najmniej 40 lat. Nie próbował Pan "naprawić" współczesnej muzyki rozrywkowej? Mając tak ogromną wiedzę, doświadczenie i umiejętności ocaliłby Pan ogrom istnień przed tymi dźwiękami, które są puszczane w stacjach radiowych.
Pani opinia bardzo mi pochlebia, dziękuję za dobre słowa, ale nie mam takich potrzeb. Przecież prawie zawsze możemy wybrać to, czego słuchamy, nieprawdaż? Polecam uważne słuchanie i rozważną selekcję zgodnie z naszymi potrzebami, upodobaniami oraz wiedzą na temat muzyki.
Od dawna zajmuje się Pan muzyką, która teraz zaczyna święcić triumfy. Dlaczego zaczął Pan wykorzystywać elektronikę w swoich kompozycjach i nie ograniczył się Pan do typowego instrumentarium klasycznego?
Nie wiem dlaczego - może dlatego, że od czasu studiów na Wydziale Reżyserii Dźwięku, a potem studiów kompozytorskich zajmuję się muzyką elektroniczną, a moja wieloletnia współpraca ze Studiem Eksperymentalnym Polskiego Radia polegała na samodzielnej pracy w studio elektronicznym. Wreszcie też dlatego, że sam mogę być wykonawcą moich utworów. Lubię grać, lubię mieć do czynienia z dźwiękami powstającymi na żywo, podobnie jak lubię improwizację, która została zaniedbana w procesach edukacji muzycznej i z trudem powraca na szkolnictwa (na razie wyższego).
Od 1995 do 1998 roku był Pan dyrektorem festiwalu Warszawska Jesień. Proszę powiedzieć według jakiego wzoru dobiera się utwory, które są prezentowane podczas tych kilku dni.
Kiedy byłem dyrektorem festiwalu i przewodniczącym komisji programowej dawno temu, bo ... w ubiegłym tysiącleciu, ogromne kłopoty finansowe, jakie mieliśmy wówczas, mocno wpływały na politykę programową. Komisja zaakceptowała moją propozycję tematów festiwalu orientowanych geograficznie, co dawało nam możliwość ubiegania się o dotacje zagraniczne. Był więc np. festiwal oparty na idei Trójkąta Weimarskiego (Francja, Niemcy, Polska) w dużej części bazujący na dotacjach francuskich i niemieckich instytucji kultury i spraw zagranicznych (WJ 1997) czy - chyba najbardziej udany - festiwal nordycki, gdzie prawie 3/4 budżetu Warszawskiej Jesieni pochodziło ze źródeł zagranicznych (WJ 1998).
Czy odbiorcami muzyki WJ jest grono tych samych, wiernych odbiorców, którzy są głęboko zakorzenieni w tym gatunku muzycznym (czy jako odbiorca, czy wykonawca), czy może rośnie liczba entuzjastów?
Obserwuję duże zainteresowanie festiwalem ludzi młodych, wykształconych, zainteresowanych nową sztuką, nową muzyką. To cieszy.
Jak daleko od muzyki współczesnej w ogólnym, typowym rozumieniu (elektronika w popie, jazz miksowany z popem, free jazz) stoi muzyka współczesna w znaczeniu tej z WJ?
Trudna jest odpowiedź na to pytanie. Wszystkie te gatunki powstają dzisiaj, teraz, są więc muzyką współczesną. Różnią się np. poziomem komplikacji muzycznej struktury (nie da się przecież porównać piosenki z symfonią czy koncertem fortepianowym), mogą się różnić zapisem (np. zapis jazzowych tematów a zapis kwartetu smyczkowego czy koncertu altówkowego), oparciem jazzu na improwizacji wg. ustalonych chorusów a dokładnym zapisem partyturowym, aleatorycznym czy nawet partyturami graficznymi, itd. Również funkcja muzyki odgrywa niepoślednie znaczenie - np. muzyka taneczna czy towarzysząca spożywaniu posiłku w restauracji :) spełnia inne funkcje niż kompozycje wykonywane w filharmoniach, prawda? Najlepiej, aby każdy sam sobie odpowiedział na takie pytania i wybrał dla siebie ten rodzaj muzyki, który odpowiada jego potrzebom duchowym. Tak, jak Pani napisała "muzyka współczesna jest bardzo ciężka w odbiorze"... Ja bym może użył tu sformułowania "trudna w odbiorze" i to jest prawda - wymaga od nas pewnego poziomu wiedzy muzycznej, aby poczuć radość w obcowaniu w trudną, ale (dla mnie) piękną sztuką muzyczną. Dlatego uważam, że muzyki można się uczyć całe życie i poznawać coraz to nowe jej gatunki i nowe kompozycje czy interpretacje.
