Jest czternasta rano, leżę do góry brzuchem, jak zwykle nic nie robię, piję szampana (nadal oblewam nowego singla Princa), a tu nagle mój spokój zaburza ęformancja o tym, że do naszego kraju, do Polski, przyjeżdza Outkast. Proszę nie odbierać tego wpisu jako reklamy wydarzenia, jakim jest OWF z biletami za milion, chociaż jeśli organizator da mi wejściówkę, chętnie zarekomenduję, bez dodatkowej opłaty.
Duet Outkast uwielbiam za łączenie popu z innymi gatunkami, na przykład z jazzem. Generalnie tendencja jest taka, że jak już wdepniesz w muzykę popularną, to już tylko spadasz w dół, jak to mówią. Już bardziej prawdopodobne są wycieczki ambitniejszych muzyków w kierunku popu, ale też trochę pod przykrywką. Że niby dla beki.
Przykład - Yaron Herman zrobił już dawno temu Toxic, piosenkę Britney Spears. No i się posypało - szturmem jazzmani, jazzmanki-wokalistki, zaczęli przerabiać ten utwór. Aż w pewnym momencie zaczęłam się wstydzić, że mi się ten numer podobał, bo obnażyłam sama przed sobą brak oryginalności i pęd za tłumem. Fu! Ble! Na szczęście już o tym zapomniałam, poza tym nikt o tym nie wie, bo to moja tajemnica.
Outkast ma tak, że nie spodziewasz się niczego zaskakującego w pierwszych taktach, a potem trach - solo jazzowe! Ciekawa figura, nietypowa linia melodyczna itd.
Nie wiem, czy tak macie - jak słucham muzyki czy radia w nocy, podczas snu, śni mi się to co słyszę - wizualizują mi się wiadomości - na przykład przyśnił mi się ostatnio Włodek Pawlik, który odbiera statuetkę Grammy, budzę się i żadnej zaskoczki - przecież wiem, że dostał, każdy głupi już to wie! A, nie, to mi się śniło, jeszcze nie wiedzą, bo jest rano...
Cała ta egocentryczna wycieczka po to - wydaje mi się, że Outkast jest duetem psycholog-psychiatra, który dzięki swoim długim badaniom i analizom mózgu ludzkiego wywnioskował, że najlepiej będzie ludziom serwować bardziej skomplikowaną muzykę pod płaszczykiem muzyki lekkiej, łatwej i sympatycznej.