Bardzo podobało mi się powiedzonko, chyba z Ameryki, które przywołał zdaje się Radosław Sikorski. A mówiło ono – jeśli coś wygląda jak kaczka i kwacze – to jest kaczką. Polską debatą publiczną rządzi inna zasada – jeśli coś wygląda jak kaczka i kwacze, to jest wróblem. Wróblem na dachu, a może Janem Wróblem.
REKLAMA
Ten ostatni, pospołu z Jackiem Żakowskim, udowadniał ostatnio, że Polacy, zgłaszając pewnego rodzaju roszczenia pod adresem zarobków polityków i zarobkach managerów w spółkach skarbu państwa stanowią eksplozję „paranoi, skąpstwa, populizmu” oraz coś „moralnie i intelektualnie odrażającego”. Obydwu panom (nie tylko im zresztą) nie przyszło do głowy, że roszczenia Polaków mogą być uzasadnione zarówno intelektualnie, jak pragmatycznie i moralnie. Innymi słowy, że kaczka może być kaczką.
Jeśli chodzi o polską publicystykę dotyczącą spraw gospodarczych, politycznych i społecznych, to jest ona definiowana przez co najmniej pięć elementów – oderwanie od doświadczenia, rezonerstwo i egzaltację, fałszywą świadomość, brak wiedzy i last but not least – brak współczucia. W grę wchodzić może jeszcze literalne szaleństwo, ale w tym miejscu nie będziemy się nim zajmować.
Patrząc z tej perspektywy, można zaryzykować tezę, że neoliberalne polskie piekiełko, o ile nie zostało stworzone przez funkcjonujących w kulturze masowej „dziennikarzy i publicystów”, to zostało przez nich opatrzone pieczęciami konieczności i prawomocności. Siła tego wzmocnienia jest taka ogromna, że jakakolwiek zmiana społeczna w praktyce staje się niemożliwa.
Warto zadać sobie pytanie, co kieruje Jackiem Żakowskim i Janem Wróblem (choć naturalnie są oni jedynie figurą retoryczną stworzoną na potrzeby niniejszego wpisu), które z przywołanych wyżej elementów, razem lub osobno tworzą tę „publicystykę”, która im bardziej pragnie wyróżniać się z tłumu, tym bardziej popada w „dobrowolne duchowe podporządkowanie się” demonom neoliberalizmu i wolnego rynku.
Demonom, które w sposób oczywisty nie są tym, za co się podają. Bo przecież to, co RZECZYWIŚCIE wyłoniło się z neoliberalizmu i wolnego rynku nie ma nic wspólnego ani z liberalizmem, ani wolnym rynkiem, a jest raczej systemem sankcjonowanej przez prawo oligarchii, systemem kast i gospodarczego apartheidu, niszczącego małą i średnią przedsiębiorczość, a przede wszystkim tysiące jednoosobowych działalności gospodarczych.
Redaktorzy Żakowski i Wróbel zapewne nie dostrzegli, że prawodawstwo na przestrzeni ostatnich lat we wszystkich niemalże obszarach sprzyjało formowaniu się tej oligarchiczności i kastowości. Korzystne jedynie dla najbogatszych ulgi podatkowe, bankowy tytuł egzekucyjny, rejestry długów, których, przynajmniej przez chwilę, ludzie bali się bardziej niż sądów i komornika. Mająca charakter grzywny za prowadzenie działalności gospodarczej składka określana mianem składki na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne, regulacje podatkowe tworzące prawną wieżę Babel, w której pojęcia tracą swoje znaczenie, zanim je uzyskały, a przede wszystkim polityka karna, nakierowana na masowe i niezwykle kosztowne wsadzanie do więzień drobnych przestępców, a jednocześnie programowo uniemożliwiająca karanie oczywistych i rażących niegospodarności w sferze publicznej.
Polacy mają prawo nie akceptować tego stanu rzeczy. Nie stają się przez to „skąpcami, paranoikami, czymś moralnie i intelektualnie odrażającym”. Polacy nie akceptują swoich polityków (a razem z nimi ich wynagrodzeń), bo politycy nie grają w ich drużynie. Od jakichś ośmiu lat, w nieustającym poczuciu dramatu, wybierają mniejsze zło, które jednak nigdy nie wybiera ich i pozwala, żeby uciekali stąd niczym szczury z tonącego okrętu*. A uciekają, bo nie są szaleńcami, którzy będą oddawać mający zarówno z punktu widzenia wysokości, metody pobierania jak i skutków niepłacenia haracz, udający składkę na ubezpieczenie społeczne, a w istocie stanowiący paliwo oligarchii, która swoje błędy i wymagania finansuje i realizuje z kieszeni podatników.
Gdyby Polacy mieli poczucie, że politycy gwarantują im minimum ochrony przed wszechwładzą kapitału, akceptowaliby dziesięciokrotnie wyższe zarobki posłów i stukrotnie wyższe zarobki managerów w kuriozalnych bytach zwanych spółkami skarbu państwa. Ich zdenerwowanie nie ma nic wspólnego ze skąpstwem. Moje rozmowy ze znajomymi, skądinąd ludźmi sukcesu mierzonego co najmniej polską miarą, wskazywały jednoznacznie, że nie są w stanie akceptować podobnej niesprawiedliwości, choć nie mają żadnych narzędzi, żeby jej przeciwdziałać**. Mogą liczyć jedynie na przebudzenie partii, którą popierają jedynie dlatego, że wszystko jest lepsze od prawicowego integryzmu, fundamentalizmu i nacjonalizmu. Kiedy rodzina i znajomi pytali mnie, co sądzę o expose premier Ewy Kopacz odpowiadałem – estetycznie i retorycznie byłem zachwycony, ale jego sukces opierał się na udawaniu, że dotyczy Polski i jej problemów.
Politycy, a w tym gronie Ryszard Kalisz, skądinąd dość taktownie zwracający uwagę na sprawę zarobków posłów, stali się zakładnikami własnych pomysłów i owego specyficznego braku politycznej idei, sprowadzającego istnienie państwa do podporządkowania go widzimisię instytucji zajmujących się tworzeniem różnego rodzaju rankingów. Państwa, którego funkcjonowanie opiera się na jednym elemencie – bezwzględnym pobieraniu niszczącej wszelką motywację i wszelki zapał składki ZUS. Redaktorzy Wróbel i Żakowski – jak się domyślam – nie mają pojęcia, że nawet podatki można zapłacić w Polsce po terminie, ale spóźnienie się o jeden dzień ze składką na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne – pozbawia człowieka jego konstytucyjnych uprawnień, pozbawia świadczeń na wypadek choroby na trzy miesiące!
Przed ostatecznym pożarciem przez oligarchię, kastowość, gospodarczy i prawny apartheid, Polskę chronią dziś jedynie dwa – częściowo przeciwstawne czynniki. Jednym z nich jest Unia Europejska, mimo swoich wad pozwalająca na funkcjonowanie państwa w obszarze normalności, racjonalności i praworządności, drugim - genetyczna niemalże nieufność Polaków do polityków i pozytywizmu prawnego. Nieufność, która pozwoliła im ocalić swoje małe biznesy przed przyjeżdżającym co miesiąc po haracz Guyem z Gisburne. Modus operandi działania państwa w obszarze pobierania składek ubezpieczenia społecznego jest identyczny jak działania filmowych Normanów wobec najechanych Anglosasów – zarobiłeś czy nie, musisz zapłacić. Nie zapłacisz – spotka cię sroga kara. Tym samym, z punktu widzenia podatków i podatkowego obciążenia pracy, prowadzenie biznesu w Polsce przypomina działalność Hana Solo przemycającego towary pod czujnym okiem Imperium. Życie Polaka – cebulaka to już tylko nieustanny dług i coraz bardziej rozwinięta umiejętność życia z komornikiem na plecach – ostatnim i jedynym przyjacielem w biedzie.
Co więcej, nawet bogaci Polacy nie mają poczucia, że płacą podatki na najniższą kastę „najbardziej potrzebujących”. Wiedzą dokładnie, że dokładają się do wynagrodzeń menagerów w spółkach skarbu państwa, które z jednej strony obchodzi stworzoną przez siebie ustawę kominową, a jednocześnie przymierza się do wprowadzania różnego rodzaju klauzul obejścia prawa dla „zwykłych” podatników. (O "nadzwyczajnych" podatnikach zapomniano nie podpisując omyłkowo stosownej ustawy).
Wróbel i Żakowski (a także wielu innych publicystów – Wróbel i Żakowski są jedynie figurą, co jeszcze raz podkreślam) stoją dziś na straży tej oligarchii, sojuszu władzy politycznej i kapitału. Budują ją w mediach za darmo i za pieniądze, wspierani przez równie oderwaną od rzeczywistości kanapową lewicę, która nie odróżnia jednoosobowego polskiego przedsiębiorcy (w istocie będącego czymś często czymś gorszym od najemnego robotnika) od międzynarodowych gigantów finansowych.
Duchowe poddaństwo wobec kapitału i konieczności, które rozwija się w nich od lat co najmniej dwudziestu, w połączeniu z psychologiczną potrzebą moralnych i intelektualnych egzaltacji oraz emocjonalną więzią z grupą polityko-celebrytów, kieruje ich przytępione pióra w stronę obywateli.
O ile wszystko, co napisano wyżej o gospodarczych stosunkach współczesnej Polski nie budzi zdziwienia – Polska przedmurzem chrześcijaństwa i globalizacji! to nadal niezbadana pozostaje moralna perwersja łajania obywateli nadwiślańskiego kraju przez tę, ledwo już zipiącą, publicystyczną inteligencję. Międzynarodowy kapitał chyba nawet nie marzył o takich sojusznikach, ale – można powiedzieć – że swoje zadanie wykonują co najmniej poprawnie.
Moralne, gospodarcze i społeczne konsekwencje tego szaleństwa już niedługo uderzą również w jego autorów. W świecie krótkoterminowych zysków politycznych i gospodarczych nie ma to jednak żadnego znaczenia.
Ktoś tam kiedyś powiedział, że jeśli pozwolimy rządowi żyć ponad stan, to będziemy żyć poniżej naszych możliwości. I tak też żyjemy. Kaczka jest kaczką, nie wróblem!
________________________
*T. Molga, Niemcy podbierają nam przedsiębiorców, NaTemat.pl.
** Co podnosi również W. Szacki, Rząd, zarząd, nierząd, Polityka.pl.
*T. Molga, Niemcy podbierają nam przedsiębiorców, NaTemat.pl.
** Co podnosi również W. Szacki, Rząd, zarząd, nierząd, Polityka.pl.
