Wczoraj z pewnym wzruszeniem skonstatowałem, że ktoś czyta mojego bloga, zostałem bowiem zapytany, czy nie zamierzam się odnieść do „gafy” Baracka Obamy (rym nie do końca zamierzony). Wychodząc z założenia, że czytelnikom odmawia się tylko w szczególnych sytuacjach, przedstawiam moje oficjalne, choć intelektualnie niedopracowane stanowisko.
REKLAMA
Będąc zagorzałym freudystą, w sytuacji gdyby prezydent nie miał przemówienia przygotowanego na piśmie, powiedziałbym, że Obamie przytrafiła się banalna „czynność pomyłkowa”, która – jak się domyślam – może nam się przytrafić szczególnie wtedy, kiedy bardzo chcemy jej uniknąć. Nie będąc jednak psychologiem dyplomowanym, a jedynie pasjonatem, proszę o wybaczenie, jeżeli opowiadam bzdury. Wyobrażam to sobie tak. Doradca prezydenta Obamy ostrzega go – Barack, tylko nie palnij głupstwa z „polskimi obozami śmierci” (oczywiście używając pojęcia w należytym cudzysłowie), wiesz, jacy oni sią czuli na tym punkcie. – Dobrze, George, bądź spokojny – odpowiada prezydent. A potem odrobina nerwów, wzruszenia i… wychodzi jak wychodzi.
Mój przyjaciel zwrócił mi uwagę na rzecz oczywistą, która zdaje się nam umykać. Skoro reguła poprawności politycznej zakazuje używania nazwy „German death camps”, to ta sama reguła powinna obowiązywać w przypadku „Polish death camps”. Jak widać – nie obowiązuje. Z wypowiedzi Obamy możemy się jednak wiele dowiedzieć o języku angielskim, w którym przymiotnik przypisujący jakiemuś przedmiotowi pochodzenie od danego narodu (polski oscypek, niemieckie piwo, kubańskie cygara) wiąże się jedynie z geograficznym pochodzeniem tej rzeczy. Cóż za perwersyjne zawężenie! Nie jestem anglistą, więc ponownie proszę o wybaczenie, jeżeli plotę bzdury, ale idąc tym tokiem myślenia, podwawelska robiona w Chicago jest kiełbasą amerykańską!
Swoją drogą nie wiem, czy odważyłbym się na skosztowanie nazistowskiego piwa, lub bolszewickiej wódki. Pierwsze budzi sprzeciw moralno-estetyczny, drugie mogłoby wiązać się z trwałą utartą któregoś ze zmysłów (i oczywiście również odpycha moralnie). Mam tylko nadzieję, że żaden z ghostwriterów Obamy nie nosi imienia George. Jeżeli tak, to przepraszam, mogę zmienić imię na całkowicie fikcyjne, aby nikt nie poczuł się urażony.
