Czy poglądy Polaków odnośnie ducha i litery prawa są spójne? Dzisiejsza "Gowin case" sugeruje, że nie do końca. Niespójność poglądów sama w sobie nie jest niczym złym, może jednak sugerować pewnego rodzaju nierzetelność w naszym myśleniu o prawie i myśleniu w ogóle.
REKLAMA
Kiedy urząd skarbowy ściga kioskarkę za niewydanie rachunku, jesteśmy zwolennikami ducha prawa (a ten „doradza”, żeby karać za działania wyrządzające komuś lub czemuś "rzeczywistą" szkodę). Podobnie reagujemy, kiedy straż miejska nakłada mandaty na pijących piwo poza ogródkiem piwnym (szczególnie jeśli to nas "spisano"). Przede wszystkim jednak ubolewamy nad urzędnikami (a także sędziami i prokuratorami) zasłaniającymi się literą prawa, formalnościami i procedurami, kiedy idzie o realizację naszych rzeczywistych bądź wyimaginowanych uprawnień.
Ale – jak się okazuje – w mgnieniu oka możemy przeistoczyć się w zwolenników zasady dura lex sed lex (czy jakiejś wersji tej zasady), szczególnie kiedy na ducha prawa powołuje się nie przez wszystkich lubiany minister.
Czy na podstawie tego casusu (i kilku innych - patrz m. in. słowa Donalda Tuska o abonamencie telewizyjnym) można wnioskować, że nasze poglądy na to co ważniejsze, duch czy litera prawa, są uzależnione od tego, kto je wypowiada?
Myśl zbyt straszna, aby była prawdziwa. Będzie mi twardą poduszką.
