Włączając się do debaty na temat kondycji języka polskiego, chciałbym zwrócić uwagę na dwie, w mojej ocenie, symboliczne sprawy. Pierwsza to rozdzielne pisanie „nie” z rzeczownikami odczasownikowymi. Gdzie się człowiek nie ruszy to widzi: "Prosimy o nie palenie", "Prosimy o nie wynoszenie", "Prosimy o nie otwieranie". Ten fatalny błąd przenika język wszystkich warstw społeczeństwa polskiego, a szczególnie rzuca się w oczy w pismach urzędowych i oficjalnych, pisanych skądinąd przez osoby wykształcone.
REKLAMA
Drugi błąd, który chciałbym przywołać i który jest zapewne Państwu znany, to pisownia słowa „audyt” przez „i”. Jak wiemy, pisownia ta nie wzięła się znikąd. Wynika ona ze swoistego tłumaczenia jednej z norm dotyczącej certyfikatów ISO.
Cóż symbolicznego w obydwu błędach? Otóż rozdzielna pisownia „nie” z rzeczownikami odczasownikowymi wynika w pierwszym rzędzie z faktu, iż znany i popularny edytor tekstów przez długie lata wyróżniał zbitki „nieczynienie”, „niezamykanie”, „nieotwieranie” jako błędy. Ktoś to wreszcie zauważył i w obecnej wersji edytora pod wpisanymi wyżej wyrazami nie pojawia się charakterystyczny czerwony szlaczek, co potwierdzam pisząc ten tekst. Ileż jednak trzeba było mieć w sobie mocy, ileż wiedzy o języku polskim, żeby kliknąć na podkreślonym słowie i dodać je do słownika. Nie każdy mógł i może się na to zdobyć. Siła i autorytet komputera pokonywały i pokonują urzędników, polityków, inżynierów, prawników, lekarzy i… nauczycieli języka polskiego.
Tyle na gruncie zetknięcia się człowieka z maszyną. Sam fakt, iż wykształcony polski obywatel nie jest w stanie odróżnić rzeczownika od czasownika jest jednak niepokojący. Najprawdopodobniej brak ten jest również nieudanym dzieckiem polskiego systemu edukacji, bo ludzie młodszych pokoleń przestali mieć (co do zasady) jakiekolwiek dylematy w kwestii tego, jakie części mowy stanowią wyrzucane przez nich słowa.
Z „auditem” jest podobnie, ale to zjawisko wpisuje się mocniej w kontekst ideologicznej walki toczącej się w szeroko rozumianej sferze działalności zarobkowej. I tak młodzi prężni menedżerowie preferują posługiwanie się słowem „audit”. Zresztą, można skonstatować, iż przeprowadzają oni tak wiele „auditów”, że jest to poniekąd zrozumiałe. Osoby nastawione do korporacyjnej rzeczywistości z dystansem wolałyby pozostać przy starym dobrym audycie, z różnych przyczyn jednak nie mogą tego zrobić.
Wewnętrzna walka wrze, o czym świadczy chociażby duża ilość komentarzy pojawiająca się pod tematami dotyczącymi korporacyjnej nowomowy na „Na Temat”. W otchłaniach Internetu spotkałem się nawet z opinią specjalistów, zgodnie z którą, mimo iż Rada Języka Polskiego uznała za poprawne jedynie formy „audyt”, „audytowanie” itd., to w praktyce korporacyjnej używa się mimo wszystko określenia „audit”.
Otrząsając się ze wzruszenia, jakie pojawiło się po ostatnim z przywołanych uzasadnień, chciałbym pogodzić obydwie strony niewypowiedzianej wojny między „audytem” i „auditem”. Być może jest tak, iż słowa „audyt”, „audytor” oraz „audit” i „auditorzy” mają po prostu odmienne konotacje i desygnaty i stąd biorą się nieporozumienia. Ustalenia w tym zakresie muszą mieć przynajmniej w części charakter empiryczny, dlatego zachęcam Państwa do badań – wyszukiwania różnic pomiędzy przeprowadzanymi w Państwa firmach, biurach i urzędach audytach i auditach.
Zapewne wielu z Państwa podpisze się pod poglądem, iż przywołane wyżej problemy są – z punktu widzenia praktyki życiowej – nieistotne. Wiadomo przecież iż sporządzanie korespondencji wewnątrzkorporacyjnej, regulaminów, umów, raportów, opracowań, prezentacji, wezwań do zapłaty, uzasadnień i wreszcie auditów wymaga pośpiechu i nikt nie będzie oglądał się na tego typu drobnostki.
I właśnie w tym tkwi szkopuł.
