Po przeczytaniu artykułu Violetty Rymszewicz „Polski Kościół rozpadnie się przez kobiety” nasunęło mi się kilka spostrzeżeń i jedno zasadnicze pytanie. Co sprawia, że członkowie stechnicyzowanego, zbiurokratyzowanego społeczeństwa Europy XXI wieku schodzą na tego typu intelektualne manowce?
Wygląda na to, że zachodzą tu przede wszystkim dwa równoległe procesy, oddziaływające na siebie odwrotnie proporcjonalnie. Im większe (deklarowane) przywiązanie do nauki, którą dla społeczeństwa ubiera się w szaty technologii, biurokracji i przerośniętego prawa pozytywnego, tym większa skłonność do zabobonów (nie tylko tych religijnych, ale przede wszystkim intelektualnych).
Kolejny proces sprzyjający ucieczce w zabobony to sprzeciw wobec i tak już umierającego Kościoła, na czele z jego anachronicznymi hierarchami. Sprzeciw ten idzie w trzech kierunkach. Pierwszy to misyjny i pretensjonalny ateizm, który nieustannie szuka własnego potwierdzenia w różnego rodzaju grupach wsparcia (Nie wierzysz, nie jesteś sam), drugi rzeczona astrologia i wróżbiarstwo, trzeci wreszcie to bezwzględny materializm przekuwany nieustannie w coraz bardziej groteskowe regulacje prawne.
Wszystkie te „kierunki” łączy jedno – strach przed nieznanym, którego – po raz kolejny wbrew deklaracjom – ich orędownicy nie umieją zaakceptować. W ten sposób ostatecznie oświecenie spotyka się z zabobonem, który tak zaciekle zwalczało, co naturalnie nie jest nową myślą. Kierunki te można oczywiście łączyć i wykorzystywać instrumentalnie – na przykład na potrzeby rewolucji kobiet (które nigdy nie mają nic wspólnego z jakąkolwiek przemocą, podobnie zresztą jak rewolucje). Można na nich również zarabiać, wpisując wróżbiarstwo do Polskiej Klasyfikacji Działalności.
I tak, dzięki wpisowi VR* uświadomiłem sobie jak wiele łączy materializm i pozytywizm z astrologią i jak bardzo ateizm łaknie pocieszenia. Jak bardzo wszystkie łakną pocieszenia.
Astrologia traktowana jako sympatyczna zabawa jest, hm..., bardzo sympatyczna. Uwielbiam rozważania, czy jestem baranem, czy bykiem (różne horoskopy różnie podają). Dzięki wpisowi Violetty Rymszewicz wiem już, że nie tylko to jest istotne, ale również to, czy urodziłem się w sali nr 3 czy sali nr 5, metr w tę czy inną stronę (tak naprawdę nie wiem, która to była sala i nie znam współrzędnych geograficznych miejsca urodzin, nie mówiąc o piętrze budynku szpitala). Dobry astrolog, na podstawie mojego wpisu, zapewne wskaże prawdziwą datę moich urodzin (o ile nie znajdzie jej na FB). Dobry wróżbita i jasnowidz poda również współrzędne.
O nie, nie odrzucam całkowicie tej formy poznania, choć wolę szamana z dżungli od wykształconego astrologa z serca Europy.