Czytam słowa Danuty Wałęsowej, która na wiecu poparcia dla Lecha Wałęsy mówi do zgromadzonych w imieniu nieobecnego męża : "On dziękuje za poparcie. (...) Mówi tak szczerze, że jeszcze poczeka, że jak będzie jeszcze większa grupa, to on na pewno przyjdzie.".
Czytam je i znów widzę tego Wałęsę z czasów prezydentury, co do którego miałem wiele różnych uczuć, ale z pewnością nie współczucie.
A potem czytam, jak pani Wałęsowa dodaje: "Ja mogę gwarantować, że on nikogo nie skrzywdził, nikogo nie zdradził, nikogo nie sprzedał i nie brał żadnych pieniędzy."
Czytam te słowa i przypominam sobie inne jej słowa, skreślone przez nią w autobiografii "Marzenia i tajemnice": "Jak nas było stać, systematycznie dokupowaliśmy meble – wersalkę, czy stół. Po prostu dorabialiśmy się. (...) Nie pamiętam, jakiej marki był nasz pierwszy telewizor. Na pewno czarno-biały, bo innych nie było. Radio też z czasem mieliśmy. (...) Pralkę kupiliśmy dzięki temu, że mąż znów wygrał w totolotka (...). On do dziś gra w totolotka. Jednak Pan Bóg nie daje mu wygrywać, gdyż nie potrzeba mu już tych wygranych. On zawsze powtarza: 'Kiedy bardzo potrzebowałem, to wygrywałem'. A teraz nie wygrywa."
I czytam też, że sam Lech Wałęsa potwierdza, że w latach 1970-72 wygrał łącznie 35 tys. złotych. I sprawdzam potem, że przeciętna pensja w tamtym czasie wynosiła 2,5 tys. złotych. I przypominam sobie te wszystkie pokwitowania za pieniądze od esbeków z lat 1970-76, które widziałem kilka dni temu w teczce Wałęsy, a o których on konsekwentnie i z jakimś niestosownym wobec zarzutów lekceważeniem mówi, że "te wszystkie papierki są sfałszowane".
I myślę na koniec, że jeśli Lech Wałęsa z jakichś powodów nie jest w stanie się przyznać do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa w tamtym czasie, to może przynajmniej przyznałby się do współpracy z Totalizatorem Sportowym.
Bo ciągle drepczemy w miejscu, niestety. A są naprawdę w kraju ważniejsze sprawy niż to.