Dzisiejszy hejt na Jadwigę Staniszkis mnie zadziwia. Ona ani trochę nie jest koniunkturalna. Ona jest być może nadmiernie ufna, ale uczciwa. Opowiadała się w 2015 roku za PiS-em, bo uwierzyła, że będzie to taki PiS, jaki zapowiadano w kampanii wyborczej. Tymczasem PiS po dojściu do władzy zaprzeczył niemal wszystkiemu, co obiecywał.
I nie mówcie mi, mądrale, żeście wszyscy wiedzieli, iż PiS tak silnie popłynie w stronę zagarniania koryta, pogardy dla prawa i nacjopopulizmu, bo skala jego zachłanności zdumiała naprawdę wszystkich, łącznie z wieloma zwolennikami partii pana Kaczyńskiego. Partii, która notabene może sobie na wiele pozwolić, bo ma w kontrze chromą opozycję, zamieniającą się - miast się jednoczyć - w niesławny Konwent Świętej Katarzyny (zakładam, że są jeszcze tacy, którzy wiedzą, o czym piszę).
Więc zamiast znęcać się nad panią Staniszkis (która, owszem, miewa skłonność do besserwisserstwa, ale jest umysłem niepospolitym, a takich w Pospolitej naprawdę niewiele), cieszmy się, że ma nadal odwagę mówić głośno, co myśli. Bo takie właśnie działania robią wyrwę w monobloku pisowskiej propagandy.
I pamiętajcie, że nie da się odsunąć panów Kaczyńskiego, Macierewicza, Ziobry i Kuchcińskiego od władzy, jeśli nie odejdą od nich ci, co teraz ciągle przy nich stoją. A odejdą, jeśli będą wiedzieć, że zmienna scena polityczna przyjmie ich z otwartymi ramionami i zaproponuje miejsce w nowej postplatformerskiej i postpisowskiej formacji politycznej.
Bo tylko nowa formacja, będąca połączeniem centrowych i propaństwowych sił, które porzucą PiS i dzisiejszą opozycję, ma szansę na władzę w Polsce.