Kto i kiedy dał się złamać? – oto jest pytanie. Moim zdaniem złamano nas wszystkich. Nie tylko Polaków. Łamał nas (bądź naszych przodków) „feudalizm”, „komunizm”, „kapitalizm”, „hitleryzm”, „watykanizm” i różne inne „-zmy”, złamani siedzimy więc w wykreowanych dla nas klatkach. Jedni twierdzą, że są wolni, inni, że o wolność trzeba walczyć. To, że wolności nie ma i nie będzie, bo kończy się choćby na płocie sąsiada, wciąż do ludzi nie dociera i... walczą. Powstaje nielogiczna rzeczywistość bez perspektywy na sukces.
Wraz z rzekomą wolnością pojawia się również „lustracja”, która tak naprawdę wiele nie zmienia, gdyż z historii wiadomo, iż lustrujący tak, czy owak zawsze lustrowali na rzecz lustrowanych. W ten sposób np. większość oprawców skazanych po „lustracji” w Norymberdze (1945-1949) „poukładano” w systemie na tyle, że dalej mogli funkcjonować w elitach naukowych i politycznych, nie tracąc włosa na głowie. O tym, jak po wojnie opanowali oni w s z y s t k i e najważniejsze urzędy „państwowe” tak po wschodniej, jak i po zachodniej stronie Niemiec, Czytelnik może dowiedzieć się z pierwszej publikacji na temat studiów, pt.: Centralne urzędy niemieckie i narodowy socjalizm – stan i perspektywy badań z października 2015 r., opublikowanej na stronach Instytutu Badań Historii Współczesnej Monachium-Berlin, Centrum Badania Historii Współczesnej Poczdam oraz Komisarza rządu Niemiec ds. Kultury i Mediów. Z badań tych wynika np., iż w instytucjach, takich jak Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Ministerstwo Sprawiedliwości lub Spraw Zagranicznych, nazistowską przeszłością naznaczone było 60 i więcej procent urzędników...
***
Od dawna już wiadomo, że zwycięzcy piszą historię, więc nic dziwnego, że polska historia gmatwana jest nam coraz bardziej. Przed 1989 rokiem Reagan, Gorbaczow, czy Kohl byli przedstawicielami elit, trzymających świat za przysłowiową gębę, ale już 25 lat później wraz z Wałęsą ta sama trójka popychała symboliczne fragmenty muru berlińskiego, ustawione w klocki domino, jako bohaterowie obalenia komunizmu i pierwsi nośnicy wciąż nie istniejącej „wolności”. Bo wolność to z pewnością nie otwarte granice i obalone mury, gdyż te pierwsze z godziny na godzinę można zamknąć, a drugie z dnia na dzień odbudować.
Do roli bohatera rosną więc też powoli choć skutecznie takie postacie, jak Kiszczak i Jaruzelski, ich prywatnym szafom przypisuje się dzisiaj nie wiadomo dlaczego absolutną wiarygodność i nikt nie zapyta o głupotę tych „wybitnych mężów stanu” i specjalistów, prowodyrów służb tajnych i jawnych, jak wpadli na pomysł, trzymania ujawnionych przeciwko Wałęsie i innym „historycznych dokumentów” w prywatnych domach? Pospolity złodziejaszek wie, że kradzionego w domu się nie trzyma, bo może wpaść policja, a szefostwo jednej z lepiej zorganizowanych bezpiek bloku komunistycznego tego nie wiedziało i trzymało skradzione w szafie?
Pomijając szafy i to, kto się sprzedał, a kto nie... Dzisiaj nie ma to większego znaczenia. Polska, jak i wolność faktycznie nie istnieją, statystyczny Polak, czy statystyczny Europejczyk dalej walczą o przetrwanie, o które przy wiązaniu końca z końcem coraz trudniej.
Rządzące elity piszą historię po swojemu, co w określonych odstępach przyczyniało i przyczynia się do mniejszych i większych wojen, na których znowu zarabiają „elity”, a po nich zawsze jest dużo „mniej gęb do wyżywienia”, dużo więcej pracujących za darmo (przy koniecznej odbudowie ze zgliszczy), dużo więcej zarabiają globalni wodzireje przemysłu i zbrojeniówki. A Kowalski, Schmidt, czy też Smith znowu będą mogli się cieszyć z nieistniejącej „wolności” i „lustracji”, które prędzej czy później ponownie okażą się fałszywką, jak fałszywką okazuje się co rusz panująca aktualnie „władza”.