Hej! Co u Was słychać?
U mnie wieczór, oglądam nowy odcinek Gry O Tron (drugi raz), padam po pracy (dziś sesja foto, spotkania, zamykanie projektów przed okresem urlopowym w firmie) i właśnie wróciłam z godzinnego biegania. Dziś będzie właśnie o bieganiu. I nie - nie jestem wcale SUPER PRO, i tak - mam ciągły problem z motywacją. Tak sobie po cichu myślę, że jak napiszę o bieganiu w moich Kruczych Piątkach, to już na pewno będę całe lato trenować, bo aż wstyd jeśli kilka tysięcy osób przeczyta, że biegam, a ja potem zrezygnuję (BAM! trik na motywację numer jeden - napisać na szerokozasięgowym portalu, że biegasz).
Dziś dla Was 5 rzeczy, które mnie motywują do biegania. Dlaczego? Bo w przeciwieństwie do wszystkich maratończyków, triatlończyków i Iron Manów, którymi zapełnił się ostatnimi czasy mój facebook (Wasz też???) – ja dodatkowej motywacji, bardzo, wręcz desperacko, potrzebuję. Jestem typowym kanapowcem, maniakiem książek, seriali i internetu. Ale od ponad dwóch miesięcy udaje mi się regularnie biegać, co 2 dzień. Stąd chodzi mi po głowie pomysł na tekst dla ludzi, którzy tak jak ja, mają giga problem z motywacją.
1. Brakuje mi świeżego powietrza ( i lubię patrzeć na zielone!)
Mówią, że mądrość przychodzi z wiekiem (no, do niektórych niekoniecznie), i coś w tym jest o tyle, że A. - coraz lepiej umiesz przeanalizować i zdefiniować co lubisz, a czego nie; B. - coraz bardziej doceniasz małe przyjemności i proste sprawy. Tak przynajmniej jest ze mną. Próbowałam w życiu różnego rodzaju sportów. Joga, taekwondo, kick-boxing, pilates, jazda konna, snowboard, windsurfing, siłownia, tenis, golf, pływanie, taniec, rolki, żagle, że o wszystkich przeprawach z grami zespołowymi na WF’ie nie wspomnę. Największe osiągnięcie: udało mi się strzelić samobója grając w kosza. (Serio. To jest możliwe. Dopiero kiedy z uśmiechem się odwróciłam do drużyny i zobaczyłam ich miny, zorientowałam się co się stało.) Nigdzie nie chodziłam dłużej niż pół roku, i na pewno nigdy częściej niż raz w tygodniu. Nigdy nie lubiłam sportu. Po prostu.
Tej wiosny udało mi się w końcu odkryć jaki rodzaj aktywności lubię i dlaczego. Lubię snowboard. Lubię chodzić po górach. Lubię podróżować. Lubię biegać. Po prostu lubię być na świeżym powietrzu i patrzeć na zielone (lub białe - w przypadku deski). Ostatnio słyszałam na jakiejś konferencji, że 98% naszego życia (o ile dobrze pamiętam) spędzamy wewnątrz budynków. Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo tęsknię za dniami, kiedy od rana do wieczora siedzisz na dworze. W wakacje jestem cały czas na zewnątrz. I teraz już wiem: jeśli sport, to dla mnie tylko na świeżym powietrzu. I wśród zieleni. Siłownia? Dla mnie odpada.
2. Postanowienie: biegać co drugi dzień
W zeszłym sezonie też próbowałam biegać i odpadłam po 3 treningach. Dlaczego? Z dwóch powodów (zastrzegam od razu, że u każdego może być inaczej, mówię na moim przykładzie). Po pierwsze, założyłam sobie, że będę biegać 2 razy w tygodniu. Za mało! 2 dni na 7 zostawia Tobie za duże pole do manewru jeśli chodzi o przekładanie… Nie chce mi się w poniedziałek, pójdę we wtorek. We wtorek zostałam dłużej w pracy, to jednak środa. W środę nagle mąż wyciągnął mnie do kina. W czwartek padał deszcz. Ok, byłam biegać w piątek. Ale nie pójdę przecież potem dwa dni z rzędu biegać… Następny dzień? Jeśli dobrze pójdzie: poniedziałek. Z 2/7 łatwo zrobić 1/7, a z 1/7 już mały kroczek do 0/7.
Moja teoria jest taka, że musisz od razu wejść w mocny rytm. Co drugi dzień. Oczywiście, tylko robot trzymałby się jej super sztywno, zdarzają się wyjazdy, zdarzają się dni, kiedy Tobie po prostu nie pasuje. Ale wiesz, że miało być „co drugi dzień”, i przez to ciągle o tym bieganiu pamiętasz, nie masz szansy zapomnieć. Jeśli nie pójdziesz we wtorek, to wiesz, że musisz iść w środę, bo inaczej cały plan tygodnia się właśnie Tobie zawalił.
3. Ludzie, ludzie i jeszcze raz: ludzie
Drugi powód, dla którego w zeszłym sezonie nie dałam rady, a w tym sezonie (na razie, odpukać) - TAK. Ludzie! Wcześniej wspomniani triatlonowcy, maratończycy i moja przyjaciółka, która o 7:00 chodzi na siłownię (czy już wspomniałam, że wszelka aktywność fizyczna o 7:00 to jest dla mnie hardcore?) – lubią wysiłek fizyczny, ba! nawet podobno źle się czują kiedy NIE ĆWICZĄ. Nie potrzebują dodatkowej motywacji, żeby ruszyć tyłek. Ja tak. Ale... Nie potrzebuję dodatkowej motywacji, żeby się spotkać na pogaduchy z przyjaciółką. Czemu tego nie połączyć? W tym roku biegam z dwiema różnymi osobami :) Czasem z moją kuzynką, sąsiadką - wtedy biegamy w pobliskich parkach, a czasem z moją przyjaciółką, która mieszka dalej i z którą za każdym razem umawiamy się na bieganie w innym punkcie Poznania (to też jest fajne, tak btw, bo się miejscówki nie nudzą). I kiedy jedna mówi „Nie chce mi się dziś”, na to druga mówi: „no chodź”.
Kiedy nie chce Ci się biegać, przynajmniej myślisz sobie: „A, pogadamy sobie i będzie zabawnie”. Kiedy umówisz się z kimś na bieganie, masz coś takiego w głowie, że przecież nie możesz nawalić, odpuścić, przełożyć – bo jesteś umówiona. Kiedy dyszysz i sapiesz na końcu, a druga mówi „nie no, jeszcze jedno kółeczko zrobimy”. I robicie.
4. Lepiej mi się śpi
Serio. Bardzo prozaiczny powód, ale u mnie to działa. Jak już pisałam: bieganie rano to dla mnie wyższy poziom wtajemniczenia. Ja biegam wieczorem, po pracy. Po godzince biegania, wskakuje pod prysznic, i reszta wieczoru to już posiadówa w dresie. Film, lekka kolacja (bo my jemy późno, o hiszpańskich godzinach). I idę spać przed dwunastą, padam i zasypiam od razu. Co mi się rzadko zdarza, bo jestem z tych, co długo siedzą, czytają, nie chce im się spać. Po bieganiu nie ma tego problemu. Chyba moje ciało i mózg są tak przyzwyczajone do ślęczenia nad komputerem, że godzina biegania jest dla nich efektem szokowym i tak reagują na dodatkowy tlen.
Efekt? Wstaję następnego dnia rano wypoczęta, wyspana, i naładowana dobrą energią. Fajny patent. Lubię to. Nie jest to tak skuteczna motywacja jak punkt 3 (ploty z dziewczynami), ale też działa. Myślę sobie: no dobra, pójdę pobiegać, a potem już z czystym sumieniem się będę mogła obijać i do tego jak dobrze będzie mi się spało. Może jestem dziwna, ale: działa
5. Mówiąc patetycznie: bieganie to wolność
I nie, nie zacznę tu budować zamków na piasku i opowiadać o pseudometafizycznych doświadczeniach jakich doznaję biegnąc. Bo nie doznaję. Ja tylko dyszę i sapię, i truchtając odliczam minuty do końca treningu. Bieganie to dla mnie wolność, bo do biegania niewiele potrzebujesz. Nie musisz wykupywać karnetu na basen, który potem i tak się marnuje, bo miałeś chodzić regularnie, a nie chodzisz. Nie musisz wypożyczać drogiego sprzętu, ani tym bardziej kupować: deski, nart, kasku, żagla na duży wiatr, żagla na mały wiatr, rękawic, czapek i ochraniaczy. Wiadomo, im bardziej jesteś PRO, tym bardziej potrzebujesz (łamane na: chcesz) sprzętu z bajerem: oddychającej koszulki, butów z podeszwą taką i owaką. Ale kiedy zaczynasz, koszty są praktycznie zerowe. Stare legginsy i t-shirt. Buty jakieś podstawowe z Decathlonu. Nawet aplikacje do mierzenia czasu i dystansu są za free (a aplikacje pomagają, bo każdy lubi widzieć efekt i dokumentację wyników).
Dowolna godzina. Dowolne miejsce. Nie musisz mieć wyznaczonej trasy, nie musisz wynajmować sali, kortu, toru. Nie potrzebujesz zbierać drużyny, żeby zagrać. Jeśli się spóźnisz 15 minut, to nic się nie stanie, bo to nie jest jak z jogą, że zajęcia grupy 0 zaczynają się o 19:00 i koniec.
Dlatego bieganie jest fajne dla zabieganych.
Skończyłam. Idę spać, bo jak to po bieganiu – oczy mi się kleją. Profesjonaliści: wybaczcie zupełnie podstawowy poziom tekstu, maratończycy i triatlonowcy: wybaczcie, że porywam się na temat biegania, kiedy mam tak krótkie doświadczenie. Ale jak już mówiłam we wcześniejszym tekście o podróżach: nie piszę dla ekstremalnych traperów, piszę dla ludzi, co podróżują normalnie, kiedy uda im się wyrwać na kilkudniowy urlop. Z tekstem o bieganiu to samo: piszę dla wszystkich kanapowców takich jak ja, którzy desperacko potrzebują dodatkowej motywacji, żeby się ruszyć sprzed komputera. No i piszę dlatego, że po takim wyznaniu już mi będzie szalenie wstyd jeśli nie dam rady i biegać przestanę. 2 miesiące. Kilka kolejnych przede mną. A co się robi z bieganiem gdy przychodzi zima? Piszcie!