Bezeceństwa, hańba, zamach na Polskę, Kościoł katolicki i rodzinę! Bolszewicy!!! Takimi słowami w dwudziestoleciu międzywojennym hierarchowie Kościoła katolickiego atakowali projekt ustawy małżeńskiej, wprowadzający do polskiego prawa instytucję świeckiego ślubu i rozwodu. Dziś posługują się niemal identyczną retoryką w walce z koncepcją gender, zgodnie z którą płeć biologiczna nie determinuje naszych osobowości i uzdolnień, tak jak nie robi tego kolor skóry, oczu czy narodowość. Po kilkudziesięciu latach metody hierarchów są takie same.
REKLAMA
Dziś trudno w to uwierzyć, ale w II RP (1918-1939) większośc mieszkanek i mieszkańców Polski mogła wejść w związek małżeński wyłącznie w ramach jednego z Kościołów. W nowo powstałym państwie polskim obowiązywało kilka systemów prawnych oddziedziczonych po zaborcach. Ujednoliceniem i unowocześnieniem polskiego prawa zajęła się sejmowa Komisja Kodyfikacyjna.
Komisja, składająca się notabene wyłącznie z mężczyzn, w ramach reform zaproponowała wprowadzenie instytucji świeckiego ślubu i rozwodu. Instytucja ta miała uporządkować sytuację powstałą w wyniku rozpadu małżeństwa (np. kwestię alimentów na dzieci), zapewnić oficjalne stwierdzenie zakończenia małżeństwa, a tym samym dać możliwość wstąpienia w kolejny związek. To oczywiście bardzo nie spodobało się hierarchom katolickim, którzy zgodnie z katolicką ideologią głosili nierozerwalność sakramentu małżeństwa.
Tymczasem teoria nie odpowiadała praktyce, przynajmniej w przypadku dobrze sytuowanych kobiet i mężczyzn, którzy chcieli zakończyć stary związek. Dla nich hierarchowie katoliccy otworzyli furtkę w postaci tzw. unieważnienia małżeństwa. Oczywiście nic za darmo - za unieważnienie małżeństwa trzeba było słono zapłacić. Nie trzeba dodawać, że osoby ubogie miały obowiązek trwać w nieszczęśliwych małżeństwach (nawet tych, w których stosowano przemoc) aż do śmierci, niosąc swój krzyż w pokorze i milczeniu.
Unieważnienie małżeństwa, które jest niczym innym niż katolickim rozwodem, było tak powszechnie stosowaną praktyką, że do obiegu weszło ukute przez Boya-Żeleńskiego ironiczne określenie “dziewice konsystorskie”. Otóż w toku katolickiego unieważniania małżeństw często okazywało się, że jakimś cudem dziewicami nadal są matki kilkorga dzieci, a powodem katolickiego rozwodu może być nawet małe uchybienie formalne podczas mszy ślubnej.
W warstwie inteligencko-ziemiańskiej nie wszyscy jednak decydowali się na kosztowny katolicki rozwód. Istniała popularna alternatywa, którą była zmiana wyznania. Tak zrobili m.in. Jadwiga Salkowska i Józef Beck, późniejszy minister spraw zagranicznych, których wcześniejsze katolickie małżeństwa się rozpadły, więc aby zalegalizować swój związek przeszli na protestantyzm.
Tymczasem hierarchowie Kościoła katolickiego rozpoczęli ostrą kampanię propagandową przeciwko projektowi Komisji Kodyfikacyjnej i jej członkom. W radio i z tysięcy ambon popłynęły nienawistne kazania, piętnujące członków Komisji jako tych, którzy chcą wydać polską rodzinę na bezeceństwa bolszewizmu.
Hierarchowie katoliccy organizowali też w całej Polsce odśpiewywanie “Pod Twoją obronę”, wykorzystując jako nieświadomych sojuszników ludzi ubogich, słabo wykształconych i często niepiśmiennych. Wszystko po to, aby zachować cenny monopol na zawieranie i rozwiązywanie związków małżeńskich, opakowany w ideologię katolickiej moralności i nierozerwalności małżeństwa.
Ostatecznie, wobec silnego sprzeciwu hierarchów Kościoła katolickiego, projekt ustawy małżeńskiej Komisji Kodyfikacyjnej został zarzucony. W roku 2012 hierarchowie jednoczą się z ministrem Gowinem w walce z gender, by tylko Polska nie podpisała Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej (obejmującej ochroną kobiety, mężczyzn i dzieci). Tym razem może nie być tak łatwo, gdyż ludzi wykształconych zazwyczaj trudniej jest wykorzystać do swoich celów niż analfabetów.
Za kilkadziesiąt lat następne pokolenia ze zdumieniem będą czytać o krucjatach hierarchów i ministra Gowina, chcących wbrew wszelkim faktom pielęgnować stereotypy płciowe i udowodnić, że o tym jakie i jacy jesteśmy decyduje wyłącznie to, czy mamy chromosomy XX czy XY.
Prędzej czy później hierarchowie katoliccy przegrają swoją batalię i wycofają się, podobnie jak po cichu wycofali się ze sprzeciwu wobec teorii heliocentrycznej, praktyki sekcji zwłok, znieczulania porodów, teorii ewolucji czy dokonywania przeszczepów. Do tego czasu jednak z charakterystyczną dla siebie miłością bliźniego (nie: bliźniej) będą za wszelką cenę dążyć do konserwacji szkodliwych stereotypów.
******
Więcej:
