
Jestem sportowcem, więc nie boję się rywalizacji – chociaż jednego dnia motywuje do działania, zwiększa nasze możliwości i uwalnia prawdziwego ducha walki, a innego, gdy stres zwycięża, zupełnie odbiera siły. Może „nie boję się” to trochę źle powiedziane. W pełni akceptuję, że jest stałym elementem naszego życia. Chyba najtrudniejsza jest rywalizacja z samym sobą... ponieważ tak naprawdę bijesz się z myślami, czy nie zostawić tego wszystkiego. Bo w sumie po co to? Tyle wysiłku i pracy kosztują mnie te treningi, a w sumie co z tego mam? Czy ktoś we mnie wierzy? Na szczęście tak jest tylko w trudnych chwilach, bo życie jest jak sinusoida. Potem następuje etap, gdy wydaje Ci się, że człowiek góry może sam przenosić. Ktoś zadzwoni, powie, że docenia, pomoże… i nagle rywalizacja z samym sobą nabiera niezwykle pozytywnego wymiaru.
a rywalizacja wcale nie niszczy poczucia wspólnoty. Wręcz przeciwnie. Z moich obserwacji wynika, że w sporcie osób niepełnosprawnych jest dużo więcej wzajemnego wsparcia
i życzliwości niż w rywalizacji osób zdrowych.
