Reklama.
Czarną stronę starości dobrze znają policjanci i strażacy. To do nich zwracają się telefonicznie córki i synowie, albo sąsiedzi i wynajęte opiekunki, kiedy sędziwy ojciec lub matka nie otwiera drzwi, lub nie reaguje na pukanie. Czasem ratownicy przychodzą na czas, bywa, że nie.
Najładniej ten problem przedstawia popkultura, szczególnie w okresie przedświątecznym, kiedy grę na ludzkich emocjach można najłatwiej spieniężyć. Kto nie zna wzruszającej reklamy o ojcu, podstępem ściągającego do domu dorosłe dzieci, które z braku czasu nie chcą przyjechać do niego na święta?

Mainstreamowy obraz porzucenia rodziców składa winę na młodsze pokolenie, które zajęte karierą i konsumpcją zostawia seniorów ich własnemu losowi. Praca w korpo, gadżety, podróże, rozrywka i grono własnych znajomych skutecznie odrywa dorosłych od przebywania ze starzejącymi się bliskimi. Tak to najczęściej wygląda w mediach. Pytanie brzmi, czy każde dorosłe dziecko starych rodziców zasługuje na sączące się z ekranów zakamuflowane oskarżenie o okrucieństwo?
Jest też druga strona tego medalu. Nie zawsze starsze osoby to rozczulający staruszkowie, wykluczeni cyfrowo i nieradzący sobie ze zrozumieniem pędzącego do przodu świata. Tak naprawdę od wielopokoleniowego modelu rodziny zaczęliśmy w Polsce odchodzić bardzo niedawno, a właściwie w większości miejsc on wciąż obowiązuje. Wychowani w nim seniorzy często nie dopuszczają myśli o tym, żeby zrezygnować z władzy i potraktować dorosłą latorośl jak autonomiczny byt, z którą relacje trzeba sobie układać z szacunkiem i po przyjacielsku. Kto o zdrowych zmysłach dobrowolnie zrezygnuje z kontaktów, które przynoszą mu poczucie bycia chcianym, kochanym i akceptowanym? Pytanie, czy właśnie tak one wyglądają.
Moją starszą wiekiem ciocię odwiedził w czasie świąt syn z partnerką. Po wszystkim krewna podzieliła się ze mną wrażeniami.
– Mówiłam mu wcześniej, żeby mi tej baby do domu nie przyprowadzał. Przyszli na dwie godziny, zjedli trochę i już chcieli iść do jej rodziców. Powiedziałam mu, że skoro tak, to niech więcej wcale nie przyjeżdża, bo tylko mnie denerwuje – powiedziała, zupełnie z siebie zadowolona.
Dodam, że młoda para przejechała trzysta kilometrów, żeby zobaczyć się z rodzicami. Że mój kuzyn od dziecka słyszał stale, iż miejsce syna jest przy matce i niech nie śmie rodzicielki zdradzić, bo popamięta (wujek nie reagował i nie robi tego nadal). I że w domu przyszłych teściów jest akceptowany, lubiany i w efekcie świątecznych scysji z matką to właśnie u nich ostatecznie spędza czas pobytu w rodzinnym mieście.
Znajoma przed czterdziestką kolejne święta spędziła za granicą. Mogłaby je spędzić z rodziną, sęk w tym, że nie wyszła za mąż, więc – jak mówi jej matka – nie ma o czym z nią rozmawiać. Wartość kobiet w tej rodzinie mierzy się zdolnością do „złapania” męża i sukcesem w tej dziedzinie. Znajoma tego sukcesu nie odniosła. Otrzymała więc zaproszenie tylko na Wigilię, bo tę jej starzy rodzice mieli spędzić sami. W kolejne dni planowali świętować bez niej, otoczeni dziećmi, zięciami i gronkiem wnucząt. Podziękowała i samotnie pojechała na narty.
Takich przykładów z otoczenia mogłabym mnożyć bez liku. Popularność mitu samolubnych dzieci porzucających słodkich staruszków to smutny temat, więc dla odmiany lepiej przyznam, że w minionym już roku przedświąteczny czas zdominowała reklama, która pokazuje inne, optymistyczne, aktywne i otwarte na zmiany oblicze starości. Oby ta zachęta działała na seniorów nie tylko w święta (rym niezamierzony).