Zaczęło się dość niewinnie od białego roweru z pierwszej wypłaty w 2007 roku. Pojechałam nim na ustawkę na metro Młociny i tu doznałam pierwszego szoku. Ich rowery kosztowały kilkadziesiąt tysięcy, a mój 1200 złotych i nosił znamiona roweru turystycznego z bagażniczkiem i błotnikami. W nomenklaturze kolarza, to rower trzepacki i takim trzepakiem byłam jeszcze dość długo, jako, że nie wyobrażałam sobie założyć spodenek z pieluchą, bez której obecnie nie umiem funkcjonować.
Dwanaście lat jeździłam konno. Jeden z treningów skończył się dość szybko- koń stanął dęba i dostałam ostrego sierpowego tracąc dwa zęby i słuch na kilka tygodni. Mimo wszytko na koniach nadal jeździłam, ale w międzyczasie miałam już złożony rower mtb 26 cali z niebieskimi nypelkami i grawerami według moich potrzeb, takie moje dziecko. Jeździłam za szosowymi kolażami wyśmiewana, jak to możliwe, że na tych balonowych oponach wytrzymuję. Docinki : "weź kup sobie szosę" zaczęły mnie frustrować-bo przecież taki rower to kolejne 15 tysięcy.
Pół roku poświęciłam na złożenie roweru szosowego dla siebie i powstał mój Ridley. Ale okazało się, że coraz częściej coś mnie kłuje w biodrze. Wcześniej pobolewało kolano, a potem to biodro-nie do wytrzymania. Najprawdopodobniej sierpowy z konia spowodował uraz, który powięziowo przeniósł się na lewą część ciała i powodował drętwienie stopy i tak kłucie, że nie mogłam położyć się na płasko u dentysty, już nie wspomnę o dłuższej niż godzina jeździe rowerem czy jechaniu autem.
Godziny rehabilitacji i dwa zabiegi operacyjne. Lata łez wylanych na bolesnych zabiegach i powstrzymywania się od większej aktywności. Sukcesywnie pozbywałam się sprzętu do tenisa, wspinaczki, zostały ciuchy końskie, które oddałam ostatnie. Dwa razy od najlepszych ortopedów w Polsce usłyszałam wyrok- to się skończy wózkiem, jeśli się Pani nie uspokoi. Ostatnia konsultacja skończyła się tak, że wyszłam na plac Unii i rzewnie się rozbeczałam, po prostu szloch bezradności. Wróciłam do domu i zapisałam się na wszystkie półmaratony w Polsce do końca roku. Pomyślałam, że to jest niemożliwe, to nie mogło mnie spotkać. I choć biegaczem byłam słabym, nigdy nie przestałam "kombinować". Po roku biegania wróciłam na rower, po 30 km raz w tygodniu, do momentu zdrętwienia stopy. Założyłam bloga moveat, zrobiłam papiery trenerskie i dietetyczne z nadzieją przekwalifikowania się z kadrowej na trenera lub dietetyka. Nauczyłam się instagrama i tak się to wszytko rozwijało. Uczyłam się wszystkiego od zera, nie mając pojęcia co oznacza hashtag.
W 2017 roku zimą, kolega namówił mnie na wyścig MTB. Byłam przerażona, bo na rowerze mtb nie zdążyłam się nigdy nauczyć jeździć, a jeszcze ten śnieg. Ale co tam, lubię szalone pomysły. Doczłapałam ostrożniusio do mety. Wszyscy po drodze leżeli, a ja tak się bałam, że jechałam bardzo asekuracyjnie - i wygrałam. I tak kolejne dwa wyścigi w zimowej serii. Ja -która pod krawężnik nie umie podbić koła :/. Stanęłam tego roku na kilku wyścigach szosowych, wszystkie ukończyłam na pudle.
Instagam się rozwijał, ale na stronę moveat przestałam mieć czas. Stronę usunęłam, skupiłam swoją energię na Instagramie. Uczyłam się co się sprzeda i jak to rozbudować -wszystko na swoich błędach. Chciałam, żeby strona była prawdziwa bez zbędnego rozsuwania suwaczka w dekolcie. Zaczęło się to kręcić i w kolarstwie również.
W marcu 2018 poszłam na randkę z torowym Mistrzem Świata na tor w Pruszkowie. Z randki nic nie wyszło, ale torem zaraził mnie bardzo skutecznie. Pomógł złożyć rower i tak oto stałam się właścicielem trzeciego roweru i uprawiałam kolejny rodzaj kolarstwa. Na treningach szybko mnie dostrzeżono i równie szybko wymieniłam złożony rower na troszkę lepszy. Ty razem bardzo tani, jakieś 6 tysięcy.
W ramach kolejnych wygranych wyścigów pod koniec 2018 roku wymyśliłam, że dobrze się czuję w indywidualnej jeździe na czas. Udało się upolować okazyjnie czwarty rower - czasowy-za 15 tysięcy. Fajne koła mówili :)-to wzięłam. Rok 2019 był bardzo owocny w wygrane. 40 dni wyścigowych, mnóstwo czasu poza domem, noclegi, wpisowe, to tylko kropla w morzu finansowych poświęceń. Równolegle trener, psycholog, fizjoterapeuta, suplementacja i mnóstwo czasu na regenerację- to mniej zauważalne czasowo- finansowe poświęcenie. Najważniejszy był jednak spokój psychiczny. Trener popchnął mnie na Mistrzostwa Świata na torze w Manchester. Nie wiem czy kiedykolwiek wierzyłam, że coś tam ugram, chyba głównie On wierzył.
Zmęczona jak pies po całym sezonie pojechałam w październiku z zaprzyjaźnionymi kolarzami do Manchester, gdzie udało się wrócić z trzema medalami w trzech konkurencjach, w których brałam udział. I choć zdobyłam koszulę Mistrza Świata, to pozostał niedosyt. Medalu pragnęłam w swojej koronnej konkurencji jaką jest wyścig na dochodzenie. 2 kilometry rżnięcia psychy, "wytrzymaj dasz radę" - nie wiem czy coś w świecie boli bardziej niż ten wyścig, ale mimo wszystko bardzo go lubię (w nim zdobyłam koszulę Mistrza Polski, a na Mistrzostwach Świata brązowy medal). Nadmienię, że zawody przejechałam na pożyczonym sprzęcie, bo tu liczą się tysiączne ułamki sekund. Tu trzeba mieć najlepsze na świecie koła i łożyska, wszytko ma znaczenie. Nie stać mnie przecież na koła za 30 tysięcy na jeden start. Już nie wspomnę, że przed wyjazdem rozwaliły mi się buty i startowałam w klejonych taśmą klejącą. Takie dobre twarde butki to kolejne 1500 zł :) - nie, te za 400 się nie nadają.
I nie piszę tego po to, żeby ktoś mi mówił jak czasem w komentarzach pod postem na instagramie, po co Ci to? Po to właśnie, żeby wygrać nie tylko musisz wszytko poświęcić ale też zainwestować. A ten sport jest niszowy, mało medialny i jak Cię nie stać na ceramikę to może masz pod nogą, ale..ale łatwiej jest mieć pod nogą i mieć ceramikę, bo konkurencja nie śpi...A te fajne koła z roweru czasowego już sprzedałam i kupiłam dużo lepsze, za kolejne 15 tysięcy. Tyle w temacie kasy...
Jestem szczęśliwa, że tak się rozwinęłam. Bo przecież od opcji wózek do opcji Mistrz Świata jest chyba niewyobrażalnie długa draga, a jednak możliwa. To miłe, że mogłam tego doświadczyć.Nauczyłam się miej mówić i więcej słuchać, choć jeszcze nie do końca wyczuwam kiedy mówić, a kiedy udać że nie słyszałam. Ciężko być spokojnym i medialnym. Ciężko nie być medialnym, a dostać jakąś pomoc - nie łudźmy się, to są zniżki, a nie że ktoś przyjdzie i da się wymarzony rower za pięć dyszek. Ciężko jest pracować i trenować i tracić energię nad zastanawianie się nad hejtem, udźwignąć złe opinie i robić dalej swoje - trzeba mieć twardy tyłek i ułożone w domu, żeby móc wrócić do spokojnego azylu i wiedzieć, że można tam wziąć głęboki oddech.W moim domu czeka na mnie cudowny piesek ze schroniska, bo to jest kolejny koszt..brak czasu na życie prywatne. Mimo wszystko pojadę za rok na Mistrzostwa Świata, ale tylko te w Manchesterze, bo na Kanadę mnie nie stać :)