Postępująca niewydolność ochrony zdrowia dawno przestała być retoryczną figurą. Jest rzeczywistością, której nie wypada dłużej zaklinać. Wciąż jednak w imię fałszywie pojmowanej poprawności politycznej konserwujemy system, który piętrzy bariery...
REKLAMA
Postępująca niewydolność systemu ochrony zdrowia dawno przestała być retoryczną figurą. Jest rzeczywistością, której nie wypada dłużej zaklinać. Nolens volens każda dyskusja musi dotyczyć jej leczenia. Niestety zaangażowanie liderów w to powszechne konsylium nie idzie w parze z dynamiką procesów decyzyjnych. A świat mknie do przodu odsłaniając kolejne cywilizacyjne zagrożenia i pułapki...
Tony papieru i terabajty pamięci poświęcono analizie istniejącej sytuacji. Wszyscy już wiemy czego brakuje, co nie działa a nawet co można i trzeba naprawić. Ameryka dawno została odkryta, można ją sobie obejrzeć na ekranie smartfona. Dlatego z premedytacją sięgam po uproszczenie. Cała wiedza na zadany temat sprowadza się do stwierdzenia, że podstawową chorobą naszego systemu są nie tyle różnice w dostępie do opieki, ile brak woli ich zniesienia. W każdym kraju - także tym najbogatszym – pieniędzy jest mniej niż potrzeba. Skutkiem tego pewna ilość dóbr znajduje się poza zasięgiem obywateli. Natura nie znosi jednak próżni, w związku z czym natychmiast rozkwitają mechanizmy „kompensacyjne”. Tak różne, jak różne są systemy i ustroje. Można bowiem nie robić nic i obserwować jak pleni się dżungla korupcji. Samymi karami nigdy i nigdzie nie udaje się jej wykorzenić. Można z nią walczyć poprzez legalne współpłacenie, ale nie rozwiązuje ono problemu nierówności. Można wreszcie - jak to się dzieje w większości demokratycznych społeczeństw - w oparciu o sprawdzoną przez ponad 100 lat zasadę solidaryzmu stworzyć system dodatkowych ubezpieczeń, dostosowując je do potrzeb i możliwości obywateli. Wybór należy do rządzących.
Jedną z miar zaspokojenia zdrowotnych potrzeb społeczeństwa przez tzw. system jest proporcja wydatków publicznych i prywatnych. W Polsce wynosi ona około 70/30, co odpowiada mniej więcej średniej dla krajów OECD. Ale aż 85% prywatnych pieniędzy pochłaniają wydatki określane mianem out – of – pocket czyli z kieszeni obywatela. Zdaniem WHO taki model współpłacenia powoduje największe bariery w dostępie do opieki zdrowotnej. Są to bowiem wydatki niespodziewane, kosztowne i występujące w najtrudniejszym momencie. Bo czyż nie jest nim choroba własna lub osoby bliskiej? Pomijam typową korupcję, uznając ją za obszar działalności organów ścigania. Wciąż jednak sporą część stanowią opłaty nieformalne (np. płacę legalnie za prywatną konsultację wiedząc, że jako „pacjent publiczno – prywatny” mam większą szansę na szybką operację), przez co „dodatkowe źródła finansowania” nie zasilają tzw. systemu, ale płyną z kieszeni do kieszeni. Ten model – jak dobrze wiemy – trwa nieprzerwanie przez dziesiątki lat. Nie straszne mu zmiany ustrojowe, reformy ani rewolucje. Od czasu do czasu słychać jedynie z ust politycznych liderów deklaracje jego „ucywilizowania”...
Ucywilizowaniem ochrony zdrowia w naszym kraju nie można jednak nazwać karkołomnych politycznych kompromisów. Nie będzie nim podział monopolistycznego płatnika na 4, 6 czy 10 mniejszych, lecz działających podobnie funduszy. Nie będzie nim pozorowana zamiana spzoz-ów w przedsiębiorstwa bez stworzenia dla nich warunków prawdziwie rynkowych. Nie będzie nim najbardziej wyrafinowana eskalacja działań antykorupcyjnych bez zmiany korupcjogennego modelu finansowania. Nie będą nim nawet ubezpieczenia „od kolejek” i innych przejawów niewydolności systemu, ponieważ one żywią się brakiem zmian.
Wiemy już, że można zdefiniować zakres usług, które państwo – stosownie do swej zasobności – gwarantuje obywatelowi. Wiemy także, że należy otwarcie powiedzieć, co się nie mieści w koszyku. Ale to nie koniec! Następnym krokiem powinno być – jak to się dzieje w cywilizowanych warunkach - umożliwienie dostępu do świadczeń „spoza koszyka” w ramach tzw. ubezpieczeń komplementarnych. Respektując zasady solidaryzmu oraz wprowadzając sprawdzone mechanizmy przeciwdziałające tzw. selekcji ryzyka czyli „spijaniu śmietanki” przez prywatnych ubezpieczycieli. Taki model funkcjonuje z powodzeniem w wielu krajach Europy. Mamy tę świadomość i chętnie podejmujemy ten temat na forach. Tylko woli brak. Zatem w imię jakiej politycznej poprawności konserwujemy system o którym wiemy, że stwarza największe bariery?
