Stan wojenny złamał „Solidarność”, wprowadził Polskę w stan letargu społecznego, zwichnął życie wielu ludziom. Ale dla gen. Wojciecha Jaruzelskiego był koniecznym, dobrym wyborem, choć jednak z tych najgorszych.
Nigdy nie byłem zaangażowany politycznie, ale otaczająca mnie rzeczywistość polityczna i społeczna zmusiła mnie do jej komentowania. Jestem też racjonalistą i antyklerykałem, choć nie wrogiem wiary
Najbardziej sensowne oceny tego, co się dokonało 13 grudnia 1981 roku i po nim pochodzą od tych, którzy przeżyli tamte czasy aktywnie, byli internowani przez reżim Wojciecha Jaruzelskiego – i nie poddali się. Dziś, 31 lat po Grudniu’81, młodzi hunwejbini powinni brać z nich przykład, oceniając postawę i decyzje o wprowadzeniu stanu wojennego. Krytycy tamtych wydarzeń zapominają często, że do prawidłowej oceny sytuacji i tego, co doprowadziło do 13 grudnia, konieczna jest nie tylko analiza dokumentów, przekazów pisemnych, oparcie się o wspomnienia, lecz również zrozumienie uwarunkowań i ogólnego stanu nastrojów społecznych – po jednej i drugiej stronie barykady.
W wielu analizach historycznych pojawia się sformułowanie zaczerpnięte z języka prawniczego, o stanie wyższej konieczności, w jakiej znalazł się Wojciech Jaruzelski pod koniec roku 1981. Był to stan permanentnego, wielomiesięcznego nacisku wywieranego na niego przez towarzyszy sowieckich, z Breżniewem na czele, przez aparat partyjny PZPR, chcący odzyskać pełne panowanie nad krajem i dążący do władzy, a także – przez nasilający się nacisk ze strony działaczy „Solidarności”, którzy od wrześnie 1980 roku przesuwali granicę sporu i nacisku na rząd. Wojciech Jaruzelski planował rozwiązanie siłowe, wiele miesięcy przed grudniem, ponieważ był wojskowym i widział, że tego rodzaju rzeczy trzeba planować. Jest również jasne, że jego motywacją było zachowanie status quo układu partyjnego przy władzy – ale już na drugim miejscu stała sprawa obrony integralności państwa i jego bezpieczeństwa. Pacyfikacja „Solidarności” była nie celem, lecz środkiem realizacji dwóch wspomnianych celów.
Stan wojenny był dla Wojciecha Jaruzelskiego dobrym wyborem, z tych najgorszych. Niezależnie od tego, czy czołgi i żołnierze państw Układu Warszawskiego (w tym Niemcy) wkroczyłyby do Polski, a ten dylemat nie zostanie nigdy do końca rozwiązany, Jaruzelski musiał w swoich rachubach brać to pod uwagę. On wiedział, nauczony doświadczeniami roku ’56 na Węgrzech i ’68 w Czechosłowacji, że bardziej nam grozi model węgierski, niż czechosłowacki. Tym bardziej, że czołgi sowieckie, o czym się nie chce wspominać, nie stacjonowały tylko w Legnicy – lecz również w innych lokalizacjach – w tym na obrzeżach Warszawy.
Jaruzelski był żołnierzem frontowym i był doskonale zaznajomionym z planami strategicznymi Układu Warszawskiego. Wiedział, że Polska mogła być głównym teatrem wojny dla sowieckiej armii. I że będzie ona tego terytorium broniła. I jeżeli nawet w danym momencie kierownictwo moskiewskie, w sytuacji przejęcia władzy przez polską opozycję, która rozpędzona i rozzuchwalona społecznym poparciem, natychmiast przystąpiłaby do dekomunizacji Polski, nie podjęłoby kroków militarnych – to po krótkim czasie towarzysze – generałowie wymuliliby interwencję w Polsce. Interwencję z trzech stron – niemiecką, czechosłowacką i sowiecką. Szkoda, że skrzętnie się pomija w analizach stanowisko Niemców i Czechów, którzy wręcz domagali się od Kremla interwencji w Polsce. Domagali się zdławienia kontrrewolucji. I to jest głównie klucz do zrozumienia sytuacji, w jakiej znalazł się Wojciech Jaruzelski. On nie myślał, jak aparatczyk partyjny – lecz klasycznie przeprowadził analizę strategicznych działań. A należy pamiętać, że polska armia liczył w roku 1981 roku 15 dywizji. Kraje ościenne dysponowały w tym czasie ponad 80 dywizjami gotowymi do wojny.
Trudno zaliczyć Jaruzelskiego do zbawców narodu, szczególnie po ponad 100 ofiarach stanu wojennego. Kiedy jednak czyta się odtajnione przez CIA materiały (materiały opracowane przez Amerykanów, a nie źródła), nietrudno w nich znaleźć momenty, które były dla Polski groźne. Najgroźniejszym momentem był ten, kiedy Jaruzelski znajdował się w depresji i brał pod uwagę odejście ze stanowiska I sekretarza PZPR, a nawet odebranie sobie życia.
Niewielu polityków i krytyków stanu wojennego jest gotowych się przyznać, że odejście z władz partyjnych człowieka, do którego Moskwa miała zaufanie, mogło stać się dla Polski tragedią. Zastąpienie Jaruzelskiego „modernistą”, czyli powrót Stanisława Kani – skończyłoby się rozpadem i dezintegracją państwa – i interwencją . Alternatywą mógłby być jakiś polski Kadar – na przykład Stefan Olszowski. I wtedy równie mielibyśmy interwencję – i nie byłoby to żadne „kryterium uliczne”, lecz kolejne, krwawe powstanie. Niektórzy naiwnie twierdzą, że Amerykanie by się sprzeciwili. Nie sądzę, to był pierwszy rok prezydentury Ronalda Reagana. Za dużo miał do stracenia, a jego doktryna polityczna nie była jeszcze w pełni rozwinięta. Zresztą, jak praktyka pokazuje – choćby w przypadku radzieckiej interwencji w Afganistanie – Amerykanie nie angażują się w sprawy, gdzie nie mają własnego interesu – tym bardziej w rosyjskiej strefie wpływów.
Stan wojenny złamał „Solidarność”, wprowadził Polskę w stan letargu społecznego, zwichnął życie wielu ludziom. Nie da się tego w żaden, a tym bardziej indywidualny sposób zrelatywizować. Jednak stan wyższej konieczności, poczucie zagrożenie państwa i obywateli, konieczność zachowania praw ( w tym także interesów działaczy partyjnych), kazała Jaruzelskiemu podjąć taką decyzję. I historia go z tego rozliczy. Dziś ocena postępowania Jaruzelskiego, w roku 2011 ma wymiar doraźny, polityczny, oderwany od kontekstu sytuacji politycznej wewnątrz kraju, nie mówiąc o geopolityce. Tak łatwiej, wygodniej. I łatwiej jest zrobić hucpę pod domem generała, na ulicy Ikara, niż rzetelnie podyskutować, co stało za motywacjami aktorów tamtych wydarzeń – po obu stronach barykady.
Dziś rzetelnie oceniającego historię najnowszą historyka, który by stwierdził, że stan wojenny był dla naszego kraju wyjściem najlepszym i jedynym. Został jednak wprowadzony i przeprowadzony polskimi siłami, co nie było bez znaczenie dla jego kosztów społecznych. Krytycy tamtych wydarzeń zapominają, że do prawidłowej oceny sytuacji i tego, co doprowadziło do 13 grudnia, konieczna jest nie tylko analiza dokumentów, przekazów pisemnych, oparcie się o wspomnienia, lecz również zrozumienie uwarunkowań i ogólnego stanu nastrojów społecznych – po jednej i drugiej stronie barykady.
Rokrocznie przed domem Wojciecha Jaruzelskiego, wczoraj również, przy ulicy Ikara spotykają się jego ludzie mu przeciwni, aby w pikiecie skierowanej przeciwko niemu przypomnieć stan wojenny i “zasługi” generała. To jest prawo demokracji, każdy ma prawo oceniać to, co się stało przed ponad ćwierćwieczem po swojemu. Jeżeli ktoś uważa, że stan wojenny był gwałtem na Polsce i zbrodnią przeciwko społeczeństwu, a winni nie ponieśli kary – wolno mu taki pogląd wyrazić.
Na koniec taka uwaga; Zauważyłem, że najbardziej sensowne oceny tego, co się dokonało 13 grudnia i po nim pochodzą od tych, którzy przeżyli tamte czasy aktywnie, byli internowani – i nie poddali się. Młodzi hunwejbini powinni brać z nich przykład, oceniając postawę i decyzje o wprowadzeniu stanu wojennego.