Usłyszawszy o nowej inicjatywie medialnej pod tytułem "W sieci", pomyślałem najpierw, że to jakiś magazyn dla rybaków. Jednak już pierwszy rzut oka na okładkę rozwiał wątpliwości.
Na cover girl wybrano bowiem panią Martę Kaczyńską, która ze złotą rybką ma tyle wspólnego, co bracia Karnowscy z rzetelnym dziennikarstwem. "Dowiem się, co tam się stało" - zapowiada groźnie na okładce. Z rozmowy, która jest wewnątrz numeru, nie wynika jednak, czego mianowicie pani Marta miałaby się dowiadywać, bo wszystko już wie. Dwa wybuchy, trotyl, zamach. Tyle to my też wiemy, i to od dawna...
Cała reszta równie przewidywalna i mało odkrywcza. Wybuchowy żurnalista Gmyz powtarzający po raz pięćsetny, że skoro napisał, że trotyl był, to napisał. Felietoniści lejący łzy nad tym, jak strasznie przebrzydły reżim ogranicza im wolność słowa, aż muszą wydawać dwutygodnik w 150-tysięcznym nakładzie. Żadnej świeżości spojrzenia, wszystko elegancko, jak pod sznureczek, przepisane z "Poradnika Agitatora". Dokładnie rzecz ujmując, z portalu wpolityce i z portalu SKOK-ów. Szczerze powiedziawszy, takich tekstów to mógłbym pisać po pięć dziennie, żadna to sztuka. W tę dziurawą sieć, panowie rybacy, już nawet sardele chyba się nie łapią.
Już, już, miałem zasilić tym zacnym periodykiem szczerzący się usłużnie kosz na śmieci, ale... w końcu jestem lemingiem, więc segreguję odpady. Z rybackim magazynem pożegnałem się dopiero przy pojemniku na makulaturę. Straciłem trochę czasu i 2 złote groszy 90. Trudno, niech to będzie mój skromny wkład w walkę o wolność słowa.