Tam właśnie mieścił się Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, jeśli tej skomplikowanej nazwy nie przekręciłem. Mówiąc po ludzku - cenzura. Dzisiaj pod tym budynkiem koledzy dziennikarze chcą stawiać Memoriał Wolnego Słowa. Oby zdążyli.
REKLAMA
Bo choć na Mysiej mieści się już dzisiaj zupełnie co innego, zatęchłym zapaszkiem mocno ostatnio powiało. I to niestety za sprawą niezawisłego sądu. Konkretnie Sądu Okręgowego w Gdańsku, który wydał postanowienie zakazujące emisji reportażu o gdańskim liceum zakonnym. Ponoć zawarte w nim treści mogłyby (mogłyby!) zniesławić pracowników tej szkoły. Chociaż z materiałów powszechnie dostępnych w internecie jasno wynika, że mają oni sporo za uszami, a pod habitami zakonnych braciszków też co nieco się znajdzie.
Ale to akurat nie ma żadnego znaczenia, kto jest negatywnym bohaterem reportażu. Chodzi o sam fakt. Otóż sąd nie ma stuprocentowej pewności, czy reportaż pokazuje prawdę, czy też narusza dobre imię niewinnych pracowników oświaty. I mieć nie może, bo nie był łaskaw inkryminowanego reportażu obejrzeć. Na wszelki wypadek jednak postanawia emisję materiału zablokować.
Wyroków sądowych się nie komentuje, ale zwykłe postanowienie chyba można. Otóż Wysokiemu Sądowi coś się kompletnie pokićkało. Rolą Wysokiego Sądu jest, owszem, rozstrzygnięcie, czy jakieś dobra nie zostały naruszone, ale po emisji, a w żadnym razie przed. Bo tylko władza ludowa z góry wiedziała, co można społeczeństwu pokazać, a czego nie. I ustanawiała tzw. zapisy, których przestrzegał wspomniany na początku urząd o skomplikowanej nazwie. Zresztą w kompetencjach sędziego Sądu Okręgowego nie leży zmiana zapisów Konstytucji RP, która dla tego sędziego powinna być świętością. A Konstytucja mówi wyraźnie, że cenzura prewencyjna jest zakazana.
Mam nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy, i że Sąd Apelacyjny to nieszczęsne postanowienie podrze na strzępy, przypominając w uzasadnieniu koledze z niższej instancji, co jest jego powinnością.
Mam nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy, i że Sąd Apelacyjny to nieszczęsne postanowienie podrze na strzępy, przypominając w uzasadnieniu koledze z niższej instancji, co jest jego powinnością.
Bo w prasie, telewizji, internecie codziennie pojawiają się setki, jeśli nie tysiące materiałów, którymi ktoś może poczuć się urażony. Ma wtedy prawo dochodzić swoich racji przed sądem, ale obrona poprzez zakaz publikacji to powrót na ulicę Mysią. I nie po to, żeby postawić tam memoriał...
