
Dziś w globalnych mediach pojawiły się informacje dotyczące rocznicy masakry dokonanej przez dżihadystów w paryskim klubie Bataclan i w innych miejscach Paryża. Upamiętniono 130 ofiar śmiertelnych tego bezsensownego, acz doskonale skoordynowanego aktu terroru, który wstrząsnął Europą 13 listopada 2015 roku. Tragedia kolumbijskiego miasteczka Armero sprzed 31 laty również miała miejsce 13 listopada. Wciąż pozostaje ona żywa i bolesna w świadomości wielu mieszkańców Kolumbii. A wszystko zaczęło się od umiarkowanej erupcji wulkanicznej.
REKLAMA
Wulkan Nevado del Ruiz uchodzi za jeden z najaktywniejszych i najniebezpieczniejszych wulkanów Kolumbii. Co czyni z tego ośnieżonego olbrzyma o wysokości 5321 metrów źródło śmiertelnego zagrożenia? Odpowiedź jest jedna: lahary, czyli wulkaniczne potoki błota. Mknące z gwałtowną prędkością zboczami gór i dolinami mikstury wody i wulkanicznej tefry zdolne do przenoszenia głazów o średnicy ponad 10 metrów. Lahary mogą powstawać w trakcie, jak i po erupcji wulkanu. Przyczynami ich powstania są intensywne opady deszczu, a także nagłe stopienie czapy lodowej i pokrywy śnieżnej wskutek wybuchu wulkanu i spływów piroklastycznych.
To właśnie erupcja wulkanu Nevado del Ruiz 13 listopada 1985 roku doprowadziła do tragedii miasteczka Armero. Ruiz już wcześniej niszczył i zabijał ludzi potokami błota. W 1595 roku wskutek małej erupcji tego wulkanu lahary zeszły dolinami rzek Guali i Lagunillas zabijając 636 osób. Historia lubi się powtarzać i powtórzyła się w roku 1845. Wówczas w dolinie rzeki Lagunillas olbrzymi lahar uśmiercił ponad 1000 osób. Do trzech razy sztuka. Nadszedł 13 listopad 1985 roku, wybiła godzina 15.06. Wtedy rozpoczęła się erupcja Nevado del Ruiz z krateru Arenas. Dwie godziny później popiół zaczął opadać w oddalonym o 48 kilometrów od wulkanu mieście Armero. Mieszkańcy Armero słuchali uspokajających komunikatów radiowych (wypowiadał się m.in. burmistrz miasta i lokalny ksiądz), w których zalecano spokój i pozostanie w domach. Nie przypuszczali że w nocy nadejdzie błotna śmierć. W międzyczasie erupcja Nevado del Ruiz wygenerowała spływy piroklastyczne, które stopiły lodowce i śnieg zalegający na wierzchołku wulkanu. Składające się z wody, lodu, pumeksu, skał i gliny lahary runęły w dół sześciu dolin rzecznych mknąc z przeciętną prędkością 60 km/h. Jeden z laharów (o niebagatelnej szerokości 50 metrów) płynął rzeką Cauca i w końcu dotarł do wioski Chinchina zabijając 1927 osób i niszcząc 400 domów.
Noc w Armero była cicha i spokojna. Co prawda opad popiołu był dla mieszkańców uciążliwy, ale można się do niego przyzwyczaić, gdy mieszka się w pobliżu czynnego wulkanu. Najpierw w Armero wysiadła elektryczność, zamilkły komunikaty radiowe i zapadła ciemność. Krótko potem o godzinie 11.30 w nocy do Armero dotarła rzeka błota, a potem kolejne lahary. Potworna ściana mułu wywracała samochody, porywała ludzi, niszczyła i grzebała wszystko co stanęło na jej drodze. Dwie trzecie z ponad 28 000 mieszkańców Armero zginęło. Trzy potoki błota zrównały z ziemią 85 procent miasta. Budynki zawalały się pod naporem błotnistych potoków, a ludzie desperacko chwytali się czegokolwiek, byleby tylko utrzymać się na powierzchni błotnistej mazi. Mieszkańców Armero miażdżyły niesione przez błoto głazy i walące się na nich budynki, muł wdzierał się do otwartych ran, zalepiał oczy i uszy, wypełniał usta powodując uduszenie.
Następnego dnia na miejsce tragedii dotarli pierwsi ratownicy. Wnet zauważyli iż miasto Armero zostało niemal kompletnie wymazane z powierzchni Ziemi. Pokrywała je szara masa mułu gdzieniegdzie upstrzona powalonymi drzewami i straszliwie zdeformowanymi zwłokami. Pogrzebani w błocie ludzie jęczeli w agonii, krzywili się w bólu, do nozdrzy ratowników docierał gryzący zapach rozkładu ciał.
Wiecznym symbolem tragedii Armero stała się 13-letnia Omayra Sanchez. Jej nogi utknęły pod dachem rodzinnego, zniszczonego przez lahar domu. Dłonie utopionej ciotki Maríi Adeli Garzón zacisnęły się na nogach Omayry. Dziecka nie można było wydostać z mułu bez złamania/ odcięcia obu jego nóg. Mimo tragizmu sytuacji, w której się znalazła uwięziona w mule dziewczynka była nader spokojna. Prosiła o jedzenie i napoje, śpiewała, zgodziła się na wywiad, czasem płakała i była przestraszona. Trzeciego dnia uwięzienia Omayra zaczęła mieć halucynacje. Poprosiła ratowników, aby od niej odeszli i odpoczęli. Dziewczynka zmarła po 60 godzinach uwięzienia w mule 16 listopada 1985 roku. Na krótko przed jej śmiercią francuski fotograf Frank Fournier zrobił jej zdjęcie, które stało się słynne na całym świecie i zostało potem uhonorowane nagrodą World Press Photo 1985. Ta intymna i smutna fotografia wywołała także niemałe kontrowersje - Fourniera oskarżono o bycie sępem, który nie pomógł Omayrze. Jednak nawet ratownicy nie umieli jej pomóc. Po śmierci Omayry upamiętnili ją pisarze, poeci, muzycy. Oskarżano kolumbijski rząd o bierność, obojętność, zignorowanie sygnałów ostrzegawczych dochodzących ze strony wulkanu.
Obecnie Armero to miasto-widmo. Miasto grobowców z epitafiami i miejsc pamięci tragedii sprzed 31 lat. Był to najgorszy kataklizm naturalny w historii Kolumbii - w wyniku którego śmierć poniosło 23-25 000 ludzi (dokładna liczba ofiar śmiertelnych nie jest znana). Od momentu tragedii Armero wulkan Nevado del Ruiz stał się jednym z najstaranniej monitorowanych wulkanów na świecie. Wciąż jednak pozostaje groźny i niespokojny.
