
W piątek 26 października w Łodzi ruszyła 12 edycja Międzynarodowego Festiwalu Producentów Muzycznych Soundedit. Oprócz gości specjalnych, którzy uświetnili przybyłym wielbicielom czas swoimi wykładami na scenie Wytwórnia Toya Studios wystąpili The Eden House oraz David J.
REKLAMA
Poranna podróż z Poznania do Łodzi upłynęła mi na nerwowym wyczekiwaniu. W końcu przede mną był koncert The Eden House, jednego z moich ulubionych zespołów na niwie gotyckiego rocka. W związku z tym, że na miejsce dotarłem dość późno załapałem się dopiero na wykład Andy'ego Jacksona, legendarnego producenta muzycznego i obecnie gitarzysty The Eden House. Jackson, który okazał się niezwykle sympatycznym i czarującym rozmówcą, zaczął pracować z Pink Floyd w 1980 roku. Wspominał Rogera Watersa, Davida Gilmoura i Nicka Masona ('interesujący perkusista, jego styl gry był niezwykły"). Zapytany o trzy ulubione piosenki Pink Floyd bez wahania wskazał "Shine on You Crazy Diamond", "Echoes" oraz "Comfortably Numb". Swój udział w The Eden House skwitował: "Fajnie jest robić coś innego. Grać na gitarze." Za najtrudniejszy album Pink Floyd do nagrywania uznał "A Momentary Lapse of Reason", "The Divison Bell" był według Jacksona o wiele łatwiejszy do zrobienia. O swojej pracy nad albumem Fields of the Nephilim "Elizium" (1990) opowiedział krótko: "Przedobrzyłem. Zbyt dużo pogłosu". Ze współczesnych artystów marzy mu się współpraca z Jackiem Whitem z The White Stripes. Po ciekawym spotkaniu z Andrew Jacksonem przyszła kolej na prezentację kultowego syntezatora modularnego EMS VCS3 oraz na pogawędkę ze znanym gitarzystą basowym Wojtkiem Pilichowskim, który z humorem omawiał poszczególne techniki gry na basie grając na żywo i zmieniając struny przed audytorium.
Wyczekiwany przeze mnie koncert The Eden House rozpoczął się krótko po 19.30. Powstanie projektu-kolaboracji zainicjował Stephen Carey (ex-The Burning Effigy, obecnie Adoration), do którego później dołączył Tony Pettitt (ex-Fields of the Nephilim). Do udziału w zespole zaproszono kilkoro ważnych, niezwykle płodnych i wywodzących się ze sceny gotyckiej muzyków, w tym takie wokalistki jak Julianne Regan (All About Eve), Evi Vine, Amandine Ferrari i Monica Richards (Faith & The Muse, Conflict). Nie ma sensu wymieniać wszystkich artystów, którzy tworzą The Eden House, w tym zakresie odsyłam do oficjalnej witryny zespołu (link poniżej):
Sam koncert był rewelacyjny, pełen epickiego splendoru, choć zdecydowanie za krótki, no bo cóż to znaczy nieco ponad godzina grania. Ominął mnie niestety ich występ na Castle Party 2010, zatem za punkt honoru uznałem zobaczenie The Eden House na żywo w ramach Soundedit. Zabrzmiało kilka kawałków z pierwszego albumu "Smoke & Mirrors" (2009) oraz z EP-ki "Timeflows" (2012). Ze sceny biła żywiołowość, radość grania, idealnie zgrana synergia doświadczonych muzyków; sporo w twórczości The Eden House progresji, psychodelii, gdzieniegdzie słychać echa trip-hopu, czasem pojawia się jakże potrzebna odrobina mroku i melancholii. Niektóre utwory, zwłaszcza zagrany na sam koniec "To Believe in Something" mają potencjał hitu. I to właśnie one wzbudzały największy aplauz u znającej twórczość zespołu widowni. Obie wokalistki idealnie uzupełniały się w swoich partiach wokalnych, były niezwykle skupione nad wykonawstwem set-listy, uśmiechnięte łatwo nawiązały kontakt z publicznością. Dla zainteresowanych zespołem informacja: nowy album The Eden House powinien być dostępny w maju 2013 roku.
Przyznam się bez bicia: solowej twórczości Davida J. wcześniej nie znałem. Co prawda wiedziałem, że był basistą Bauhaus, a sam Bauhaus zawsze będzie mi się kojarzyć z ikonicznym utworem rocka gotyckiego początku lat 80-tych, a mianowicie "Bela Lugosi's Dead", ale na tym moja znajomość twórczości Brytyjczyka się kończyła. O ile koncert The Eden House poderwał z krzeseł wielu widzów, którzy znaleźli się pod sceną, o tyle występ Davida J. będący początkiem europejskiego tour był stonowany, natchniony, idealny do kontemplacji na siedząco. David promował swój najnowszy album ""Not Long For This World" (2012) i zaprezentował z niego kilka kompozycji. Przepięknie zabrzmiał zwłaszcza zaśpiewany z ogromnym wyczuciem i pasją melancholijny kawałek "Candy on the Cross" - smutna historia 16-letniej prostytutki z londyńskiej Caledonian Street. Dwa nieco odmienne koncerty, dwie niezapomniane chwile w towarzystwie muzyki przez duże M.
