Prokuratura jak za Stalina
Mamy powrót do stalinowskiej koncepcji ustroju prokuratury, w którym jest to urząd w pełni podległy rządowi. Podporządkowani ministrowi prokuratorzy nie mogą prawidłowo wykonywać swojej pracy.
Bartłomiej Ciążyński. radca prawny
Prokurator, który miał wszcząć postępowanie w sprawie nieopublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego został przeniesiony z wydziału, czyli de facto zdegradowany, a jego bezpośredni przełożony – naczelnik wydziału – który akceptował decyzję o prowadzeniu takiego śledztwa, złożył rezygnację z pełnionej funkcji. Nowe porządki w prokuraturze zbierają więc swoje pierwsze żniwo. Powrót do modelu, w którym Minister Sprawiedliwości jest jednocześnie przełożonym wszystkich prokuratorów ma swoje pierwsze – niedobre – skutki. Prokuratorzy bowiem, którzy w myśl zasady legalizmu (art. 10 Kodeksu postępowania karnego) powinni inicjować śledztwa i ścigać przestępstwa, są w tej fundamentalnej regule ograniczeni przez polityków partii rządzącej. Obecnie zanim prokurator rozpocznie śledztwo musi się zastanowić, czy jest to zgodne z interesem nadrzędnych nad nim polityków.
Prokuratura została uzależniona od rządu. Wpisana w art. 7 ust. 1 ustawy - Prawo o prokuraturze niezależność prokuratorska jest teoretyczna i iluzoryczna, ponieważ faktycznie działania prokuratorów oparte są o zasadę już nie tyle hierarchicznego podporządkowania, która w prokuraturze była zawsze, a o bezwzględne posłuszeństwo. Prokurator jest w tej strukturze sprowadzony do roli urzędnika wykonującego pracę zadaną i nadzorowaną przez przełożonego, który ma swojego przełożonego, który… itd., aż do Ministra Sprawiedliwości, który jest politykiem. Przydana natomiast przepisami ustaw „niezależność” prokuratorów jest teoretyczna i można o niej mówić jedynie w cudzysłowie. Jest to także niedobry rezultat tego, że o prokuraturze nie ma mowy w żadnym przepisie Konstytucji. Konstytucja nie chroni zatem prokuratorów przez zakusami polityków, by ich od siebie uzależnić i podporządkować.
Nowe-stare prawo o prokuraturze przywraca model wypracowany w czasach stalinowskich na modłę radziecką. Wówczas to stanowisko Prokuratora Generalnego i Ministra Sprawiedliwości piastowała jedna i ta sama osoba – polityk, członek Rady Ministrów, z przełożonym w osobie premiera. Prokuratura była więc – jak obecnie - podporządkowana i uzależniona od polityków, partii. Zapewne będziemy mieć też do czynienia z renesansem tzw. prawa telefonicznego (pojęcie zaczerpnięte ze Związku Radzieckiego) polegającego na tym, że polityk telefonuje do wysokiego rangą prokuratora z „prośbą” załatwienia sprawy, tenże do niższego rangą, by ostatecznie telefon zadzwonił na biurku szeregowego prokuratora i w słuchawce usłyszał polecenie oczekiwanego „na górze” załatwienia. Prawo telefoniczne w prokuraturze może dzięki nowej ustawie przeżyć swoją drugą młodość.
W mojej ocenie prokuratura powinna być niezależna, a prokuratorzy odpowiedzialni za prowadzone sprawy. Gdyby bowiem prokurator odpowiadał za prowadzone sprawy, tak jak odpowiada przed klientem adwokat i radca prawny, prowadziłby swoje śledztwa z większym zaangażowaniem i pieczołowitością. Skutkiem ustrojowej konstrukcji, w której prokurator jest de facto urzędnikiem podległym politykom, jest to, że można go zdezawuować, przenieść, odwołać, a jego orzeczenia podważyć, ale nie w drodze kontroli instancyjnej lub sądowej, a przez decyzje polityczne. Podporządkowanie prokuratury politykom, którzy mogą dyrygować pracą organów ścigania stawia pod znakiem zapytania możliwość realizacji podstawowej funkcji prokuratury, czyli bezwzględne strzeżenie praworządności i czuwanie na ściganiem przestępstw.
Reforma prokuratury powinna więc iść w zupełnie odwrotnym kierunku niż to, co zaoferowała większość parlamentarna, a mianowicie przez budowę korpusu niezależnych, wyspecjalizowanych i odpowiadających za swoją pracę śledczych.
Artykuł ukazał się w dzienniku „Rzeczpospolita”