Już jutro w Londynie uroczyście rozpoczną się igrzyska, gromadzące tysiące na stadionach i miliony przed telewizorami. Po ich zakończeniu, nieco w cieniu wystartuje kolejna paraolimpiada, dla niepełnosprawnych sportowców. Oscar Pistorius, sprinter poruszający się za pomocą protez z włókna węglowego wystąpi i tu, i tu. Zawodnik reprezentujący Republikę Południowej Afryki na olimpiadzie zmierzy się w sztafecie (4x400 metrów), a później – na paraolimpiadzie pobiegnie na trzech dystansach (100, 200 i 400 metrów). Czy zatem ciągle potrzebujemy – chyba trochę sztucznych – podziałów na sportowców i… sportowców klasy B?
Gdyby zwrócić uwagę na semantykę można uznać, że zwrot paraolimpiada nie jest sformułowaniem najszczęśliwszym. „Para” bowiem w języku polskim można tłumaczyć, jako „niby”, „prawie”. Za Słownikiem Języka Polskiego: „wyrażający podobieństwo do tego, co jest określane drugą nazwą złożenia”. Pokazując w moich programach wielu w-skersów dających sobie radą, relacjonując także wydarzenia sportowe, jak choćby dźwiganie ciężarów, czy turniej tenisowy osób na wózkach zapewniam, że nie są to „parasportowcy”. Więcej jedna z uczestniczek wrocławskiego
turnieju „Srebrna Sztanga”, opowiadała mi, że mierząc się z tzw. pełnosprawnymi sportowcami, na leżance wyciskała więcej niż oni. Nazwa więc paraolimpiada już na początku nie jest najszczęśliwsza. Ale może się czepiam semantyki.
Idę więc dalej, kontestując traktowanie sportowców rywalizujących na paraolimpiadzie i olimpiadzie. Na sportowców nie-niepełnosprawnych, z tzw. topu płyną strumieniami finanse na ich przygotowanie do igrzysk. Niepełnosprawnym, jeśli nie mają sponsora lub nie pomoże klub, znacznie trudniej. Nawet tym – nie tylko z polskiej, ale i światowej czołówki. Nie wspomnę o uposażeniach miesięcznych dla sportowców – niezależnie czy poruszających się na wózku, czy na nogach – reprezentujących przecież i promujących nasz kraj.
Potem, kiedy rusza paraolimpiada, relacje w telewizji są zdecydowanie mniej obszerne, a dziennikarze akredytowani na igrzyskach dla w-skersów, jakby mniej znani – proszę wybaczyć, ale samo się ciśnie – trochę paradziennikarze.
Casus Pistoriusa jest nietypowy. Sportowiec urodził się z wrodzonym brakiem kości strzałkowych i w efekcie lekarze amputowali mu dwie nogi, poniżej kolan kiedy miał 11 miesięcy. Nie poddał się jednak i, osiągając odpowiednie kwalifikacje, weźmie udział w olimpiadzie i paraolimpiadzie. Zgadzam się nie wszyscy są takimi gigantami, wielu potrzebuje wsparcia – nie oceniam całości przez pryzmat skrajnych jednostek. Myślę jednak, że tak jak nie ma pojęcia sztuki osób niepełnosprawnych, o czym np. świadczą muzyczne przykłady Mozarta, czy obecnie Steve Wondera, tak nie ma sportu tylko dla niepełnosprawnych. Może więc warto byłoby zorganizować dłuższe igrzyska – dla wszystkich. Jednego dnia rywalizowaliby np. biegacze na własnych nogach, a w południe zawodnicy na wózkach, podobnie pływacy, czy sztangiści. Wszyscy w trakcie jednej imprezy, bez podziału na igrzyska i para-igrzyska.
Pisotorius jes pięciokrotnym medalistą paraolimpijskim, a także bierze udział w kampanii reklamowej jednej z najpopularniejszej marek sportowych na świecie. Udowodnił, że bardzo chcąc – można osiągnąć sukces. Jego przypadek będzie pewnie analizowany na milion sposobów, także przez organizatorów. Oby zatem, przed podjęciem kolejnych kroków, nie „wylali dziecka z kąpielą”. Żeby – chcąc wyrównać szanse – nie podzielili jeszcze bardziej na „równych” i „równiejszych”. Może więc warto podjąć próbę połączenia paraolimpiady i olimpiady w jedne igrzyska, z różnymi kategoriami?