Wczorajsze spotkanie Chelsea Londyn z Szachtarem Donieck zapewniło mi niesamowitą dozę przeróżnych emocji. Moi ulubieni piłkarze z Fulham Road powinni wczoraj przegrać, ale udało im się zwyciężyć! Gole Oscara i Torresa to przede wszystkim błędy bramkarza. Natomiast trafienie Mosesa na 3:2 było tym, co kocham w Chelsea. Serce do gry, wiara w zwycięstwo i niszczycielski cios pod koniec spotkania, najlepiej ze stałego fragmentu.
Londyńska Chelsea to jeden z najbardziej pokrzywdzonych zespołów w historii Ligii Mistrzów - to tylko moja teoria. Jedna z największych krzywd została wyrządzona przez sędziego w półfinale sezonu 2004/2005 z Liverpoolem. Wówczas po "golu widmo" drużyna Mourinho musiała pożegnać się z finałem rozgrywek. Jeszcze gorzej było cztery lata później w półfinale z Barceloną. Duma Katalonii zwyciężyła wówczas na wyjeździe 1:1 i awansowała do finału.
Tylko głupek mógłby powiedzieć, że gdyby sędzia poprawnie gwizdał, to Barca i tak przeszłaby do finału. Maraton śmiechu przez płacz u fanów CFC zaczął się po faulu na Maloudzie, za który powinien zostać podyktowany karny. Nie inaczej było w przypadku "ręki" Pique i Eto'o, których arbiter (chyba?) nie widział. Sędzia Ovrebo z pewnością długo śnił się piłkarzom Chelsea. Po meczu zawodnicy Barcelony sami przyznali, że sędzia mógł podyktować "11".
Wracając do tematu głównego. Piłkarze z Doniecka przyjechali do Londynu będąc na fali po wygranej u siebie. Od początku meczu widać było, że i na obczyźnie będą chcieli pokonać aktualnego mistrza. Chociaż nie po raz pierwszy oglądałem Szachtar w akcji, to i tak byłem pod ogromnym wrażeniem gry ukraińskiego zespołu. Widowiskowe rozgrywanie piłki na skrzydła jednak nie dało gościom trzech punktów, a niestety powinno.
Oglądając wczoraj mecz, zastanawiałem się czy przypadkiem Di Matteo nie powinien pożegnać się ze schedą trenera w CFC. Dla mnie, jako wieloletniego fana Chelsea, środowa gra była czymś strasznym. Wyraźnie brakowało pomysłu na grę i dokładności. Przez niemal godzinę czułem się jakbym oglądał reprezentację Polski (przed rewolucją Fornalika). Nadzieję na lepszą grę dały mi dwa przypadkowe gole, ale gol Szachtara na 2:2 sprawił, że zacząłem rozmyślać nad sytuacją w grupie, w przypadku remisu bądź, jeszcze gorzej, przegranej.
Natomiast ani na moment gdzieś tam w głębi nie zwątpiłem w to, że nie stać Chelsea na wygraną w tym spotkaniu. Każdy kto interesuje się europejską piłką wie, że wystarczy jej stały fragment, a zwłaszcza rzut rożny, żeby całkowicie odmienić bieg spotkania. Nie inaczej, na całe szczęście, było niemal 24 godziny temu. Od około 70 minuty podopieczni Di Matteo zaczęli oblegać połowę rywali. Atakowali, dążyli do wygrania za wszelką cenę, próbowali na różne sposoby, aż w końcu zaczęli grać widowisko i... ostatnią akcją spotkania był rzut rożny. Wiedziałem, że padnie gol. Dokładnie tak samo czułem w majowym finale LM, kiedy to na połowie Bayernu rzut rożny rozgrywała Chelsea, a do siatki trafił Didier Drogba.
Oscar, Mata, Hazard - to oni będą stanowić o sile Chelsea.
Właśnie za to kocham Chelsea Londyn. Za to, że przez większość meczu może denerwować swoich fanów, ale mimo wszystko cały czas czyha na błąd, czeka na odpowiedni moment, w którym zada jeden celny cios powalający rywala na kolana i zawsze do końca wierzy w swoją wygraną. Na takie zagrania stać tylko największe drużyny świata, a do takich niewątpliwie należy Chelsea.
Wiem, że baaardzo dużo osób nie lubi gry "Niebieskich". Mnie samemu również często przeszkadza ciągłe bronienie się tuż przed własny polem karnym. Jednak mam pewność, że w odpowiednim momencie Lampard i spółka ruszą do ataku. Wczoraj mieliśmy tego najlepszy przykład.
Obecnie jestem zauroczony grą Oscara, Maty i Hazarda. Kiedy ich pokocham? Z pewnością już niebawem, to tylko kwestia jeszcze kilku wspólnych, widowiskowych akcji.
Na koniec jeszcze mała uwaga... Być może los w jakimś stopniu chciał zrekompensować się wczoraj Chelsea za spotkania z Liverpoolem i Barceloną :)