
Zawsze uśmiechnięta. Pozytywna. O latawcach może opowiadać bez końca. I nawet kiedy jest potwornie zmęczona po kolejnych startach w Pucharze Świata, świecą jej się oczy, bo... wieje. I można poskakać.
REKLAMA
Karolina Winkowska. Nasza najlepsza kitesurferka.
Trzecia na świecie we freestyle’u. Fruwa jak szalona, wykonuje tricki, fikołki, salta i sama nie wiem, co jeszcze. Ale gapić mogę się bez końca. Jest dowodem na to, że można pokonać grawitację. Sprawia wrażenie, jakby ewolucje w powietrzu nie wymagały przyłożenia żadnej siły.
Trenuje jak szalona. Wiecznie gdzieś. Na innym kontynencie, w innej strefie czasowej. RPA. Wenezuela. Potem Francja albo Hiszpania.
No i Polska, gdzie z przyjemnością ją podglądałam. Ford Kite Cup, Łeba. Karolina nie ma sobie równych. Pomiędzy nią a następna polską zawodniczką jest przepaść. Mogłaby śmiało konkurować z chłopakami. No właśnie, pierwszych tricków uczył ją brat. A ona tak bardzo chciała mu dorównać, że wszystko powtarzała. A potem szlifowała do perfekcji.
Twierdzi, że kiedyś uda mi się stanąć na desce i nie wpaść do wody w ciągu trzech sekund. Trzymam ją za słowo, bo na razie głównie walczę z latawcem, który niekoniecznie frunie tam, gdzie bym chciała. Albo nurkuję zamiast stać. Ale przynajmniej mam z tego frajdę. Kiedyś w końcu pofrunę, prawda?
