Zostałam ostatnio królową Pudelka oraz innych serwisów plotkarskich z informacją podaną przez magazyn "Na żywo", zdobytą od mojej "dobrej znajomej", że jestem w ciąży. Fakt.pl poszedł nawet dalej, informując, że to moje czwarte dziecko (wszystkie musiały mieć czapki-niewidki) i że rok temu się zaręczyłam (gdzie ten pierścionek, do cholery?!).
Łubu dubu, nie chcę do takiego klubu!
REKLAMA
Kilka dni temu do mojej managerki dzwoni agencja obsługująca międzynarodową firmę logistyczną, dla której w połowie czerwca miałam prowadzić uroczysty wieczór i z którą zawarłyśmy umowę w połowie marca. Dzwoni z informacją, że zrywają umowę, bo... jestem w ciąży.
Zabawne, że nigdzie tej rewolucyjnej informacji nie potwierdziłam, więc - jak rozumiem - źródłem informacji dla prezesa firmy jest Pudelek i Fakt. Gratuluję nie prezesowi, ale portalowi i gazecie. Rosną w siłę.
Zabawne, że argumentacja brzmiała: "z troski o panią Beatę". Tymczasem pani Beata w pełni sił nagrywa programy w Polsat Cafe i Chilli ZET, biega trzy razy w tygodniu (przygotowuje się do kobiecego biegu Nike'a SHE RUNS THE NIGHT) i zamierza poprowadzić Dr Irena Eris Ladies Golf Cup. Tam nikomu nie przyszło do głowy zrywać umowę, ale może dlatego, że to impreza kobieca. A może dlatego, że tam nie czytają Pudelka?
Każda firma, z którą podpisuję umowę, może zrezygnować z moich usług. Nie pisnęłabym słowa, gdyby argumentacja brzmiała: bo prezes zmienił zdanie, bo znaleźliśmy lepszą prowadzącą, bo zmieniła się koncepcja. Takie rzeczy się zdarzają, choć - przyznaję - nigdy po podpisaniu papierów. Na etapie sprawdzania dostępności i przetargów - czasami. I to jest standard, przeciwko któremu nikt rozsądny się nie buntuje.
Ale podkładać się argumentem, że "jestem w ciąży"?! Argumentem, który w zasadzie powinien brzmieć "bo przeczytaliśmy w 'Na żywo', że pani Beata jest w ciąży"?! W XXI wieku? W środku Europy? W kraju, który chce być nowoczesny, partnerski, bez szklanych sufitów i dyskryminacji? W Stanach za taką argumentację byłby proces. U nas żałość, że żyjemy w średniowieczu. "W ciąży" znaczy gorsza? Nieatrakcyjna? Mniej sexy? Wystarczy spojrzeć na Małgorzatę Sochę czy Dorotę Gardias, żeby odpowiedzieć: bzdura!
Po takich reakcjach szefów firm trudno się dziwić, że dziewczyny boją się o pracę albo powrót do pracy po urlopie macierzyńskim. Niby nie wolno ich zwolnić, ale zawsze można się wytłumaczyć "redukcją etatów".
A my dziwimy się, że przyrost naturalny w Polsce jest jednym z najniższych na kontynencie: na 222 państwa świata zajmujemy 209 miejsce. Dziwimy się, że nasze społeczeństwo dramatycznie się starzeje.
Premier może ulegać "Matkom I Kwartału" i przyznawać im roczny urlop macierzyński. Może obiecywać 6 i 7-mą godzinę pobytu dziecka w żłobku za złotówkę. Chwalebne, ale i tak znajdzie się pan prezes, który uzna, że "w ciąży" jest synonimem "zwolnić".
Łubu dubu, łubu dubu, nie chcę do takiego klubu!
