Trener. Od kilku lat zakochany w bieganiu. Zabiegany, dosłownie i w przenośni. Nie lubi o sobie mówić, bo się wstydzi, nie wstydzi się tylko wtedy, kiedy biega. www.TrenerBiegania.pl
Najpierw był telefon. Przyjaciel między słowami powiedział mi, że dzisiaj morsuje. Później dostałem wiadomość od morsujących biegaczy z Rucianego-Nidy, którzy podesłali mi filmik z ich ostatniego występu w lodowatej wodzie... Nieźle!
Stwierdziłem, że to nie może być przypadek i natychmiast podjąłem decyzję, że dzisiaj po raz pierwszy w życiu spróbuję czegoś, co na samą myśl budzi we mnie zwierzęcy wyrzut adrenaliny.
Ale, że co, morsowanie? Masz coś z głową Mateuszu? - zaszeptał mój umysł.
Morsowanie dla człowieka, który nawet latem bierze wrzący prysznic, to nie ukrywam niezłe rycie beretu, ale skoro żyje się raz i życie jest krótkie, to nie musiałem zbyt długo się przekonywać. Postanowiłem, że dokładnie 2 lutego o 19:30, 2014 roku zostanę foką z Czerniakowa.
Problem pojawił się w momencie dotarcia na samo miejsce zbrodni. Niestety mój kochany, 23 letni Mercedes (zwany Zbirem) zaniemógł na awarię pompy chłodzącej i dosłownie zostałem na lodzie.
Co robić?
Znajomi zajęci, chorzy albo niegotowi na takie doznania. Autobus odpada, bo jechałbym pewnie do teraz więc... Zainspirowany jednym z komentarzy, postanowiłem pojechać na nogach.
Klik klik w google maps, wytyczenie trasy. Klawo! 20 kilometrów, to nie problem. Robię to! W końcu jestem biegaczem.
Spakowałem w 5 minut wszystkie potrzebne rzeczy, wypiłem węglowodany, zapodałem muzykę w ucho i... Odpaliłem swój ulubiony życiowy ogień. Przed wyjściem zdążyłem jeszcze nagrać filmik, który wrzuciła moja siostra i... Poszły Konie po nieubitym śniegu!
Trasa bardzo wymagająca. Pełno samochodów, ślisko, śnieg po genitalia, ale... Przy dobrej muzyce i świadomości dokąd biegnę, 110 minut minęło całkiem szybko.
19:35. Na Jeziorku Czerniakowskim już widać pierwszych Morsów. Poczułem, że już za chwilę będę musiał ZDECYDOWANIE wyjść poza swoją strefę komfortu i wejść do lodowatej wody. Na termometrze nie ma tragedii (-5), ale
dla mnie przecież w ZUPEŁNOŚCI wystarczy. W końcu jestem dziewicą.
No cóż... Odstawiłem plecak, chwilę odsapnąłem po biegu i... już po 3 minutach przerwy w bieganiu zrobiło mi się zimno.
Nieźle! Lubię jak coś się dobrze zapowiada...
Nie ukrywam, że w głowie miałem niezłego bałwana, który doszedł do wniosku, że chyba mogłem lepiej spędzić ten spokojny, niedzielny wieczór. No, ale niewiele myśląc, stopiłem bałwana i zacząłem się rozbierać. Kąpielówki, czapka, rękawiczki - są. Goła klata - jest. Brawura - już dawno w gotowości.
Podbiegam do miejsca zbrodni, wykonuję ostatnie wymachy i... wchodzę.
Potem było już tylko zwierzęce darcie japy, adrenalina, wspierający mnie ludzie i... jakaś taka dziwna myśl, co będzie z tym sprzętem, który mam pod kąpielówkami. Nie chciałem Wam o tym pisać, ale skoro szczerość to szczerość.
Nie wiem ile siedziałem w tej lodówie, ale każda sekunda dłużyła się niemiłosiernie. Gdyby nie grupka ludzi wokół, to pewnie wybiegłbym dokładnie w tej samej sekundzie, w której wszedłem.
AAAAAAAA! Ile jeszcze?!
W końcu nadeszła chwila, gdy mogłem wyjść. Oczywiście nie wyszedłem, tylko wybiegłem jak poparzony (a to niezłe!) przed siebie, mając z tyłu głowy, że za chwilę wchodzę na drugą turę.
Jakie uczucia miotały mną tuż po wyjściu? Dziwnie-przyjemne. Myślę, że to najlepsze określenie. Od góry do dołu poczułem delikatne igiełki, tętno podejrzewam, że podeszło pod 90% maksymalnego, a w okolice podbrzusza wolałem nie patrzeć (ponownie Was przepraszam za zbytnie spoufalanie się, ale obiecaliśmy sobie szczerość...).
Czas na drugą serię. Wchodzę i... Jest lepiej choć japę drę tak samo. Jestem ciekawy, co myśleli Ci wszyscy, którzy stali obok. Niezależnie od ich opinii, nie da się ukryć, że jestem oszołomem.
Przepraszam!
Druga tura minęła chyba szybciej niż pierwsza. Ponownie wybiegłem jak poparzony i nieudolnie zacząłem się ubierać. Gdyby nie pomoc znajomych to... mogłoby być naprawdę źle, dlatego jeszcze raz bardzo Wam dziękuję za wszystkie otrzymane od Was dobroci!
Oczywiście z powrotem nie miałem w głowie powrotu do domu biegiem. Miałem jednak to szczęście, że dwie, urocze i dobre dziewoje, postanowiły mi pomóc i podwiozły mnie pod sam dom. Jestem szczęściarzem!
Przez niemal całą drogę do domu milczałem, ale... trudno jest rozmawiać, kiedy w głowie ma się sopel. Aktualnie siedzę w pełni zrelaksowany w wygodnym, ciepłym fotelu i wciąż nie mogę uwierzyć, że życie może być tak zaskakująco pozytywne. Co ciekawe, te 4 godziny z życia minęły mi jak z bicza strzelił. Einstein miał całkowitą rację - czas jest względny.
Wszyscy mamy w nogach potężne narzędzie, którym jest bieganie. Grunt to używać tego z rozwagą i w odpowiednich momentach.