Cholernie to inteligentne. Wszystko. Jazzowa swoboda grania, Współbrzmienie gitary i saksofonu, oszczędne wokalizy Pospieszalskiego. No i - teksty Waglewskiego, z pewnością jedne z najlepszych nad Wisłą, nie tylko w rockowych kategoriach.

REKLAMA
*
To była nasza - żony i moja - pierwsza wizyta w siemianowickim
Parku Tradycji.
Nazwa niezbyt trafiona, bo kojarząca się raczej z cmentarzem niż ośrodkiem kultury. Chyba że mamy na myśli to, co zostało z górnictwa kopalnego na Śląsku...
logo
Stary obiekt zyskał drugie życie, wzorem tego, co uczyniono w Chorzowie w miejscu po KWK "Prezydent" czy - na znacznie większą skalę - w Katowicach na zgliszczach kopalni noszącej imię miasta (czyli wybudowanie nowych siedzib NOSPR i Muzeum Śląskiego). Wraz z przyległym terenem został przepięknie, jak to się dziś mówi, zrewitalizowany. Połączenie surowej cegły z szarościami, srebrzystościami i czerniami elementów wykończenia oraz wszelkich instalacji sprawia imponujące wrażenie. Sala na około dwieście miejsc lśni nowością i zaskakuje bardzo porządnym, przemyślanym wystrojem (tu kłania się, oczywiście z zachowaniem proporcji, katowicka Akademia Muzyczna).
W tych poprzemysłowych okolicznościach przyrody przyszło nam degustować - nie zliczę który raz, bo nazbierało się tego trochę przez lata - występ Voo Voo. I chyba w ubiegły czwartek smakował on najbardziej. Nie dlatego, że zespół zrobił jakiś spektakularny krok naprzód w ostatnim okresie. Oczywiście nie - uśmiecham się - bo to wykluczone w tym przypadku. Ale chyba jest coś w panach Waglewskim i Pospieszalskim, wspieranym przez Martusewicza i Bryndala, co przypomina
wino z bardzo dobrego rocznika.
Im później, po upływie większej ilości lat otwieramy butelkę, tym wyborniej ono smakuje.
Lider rzeczywiście w ostatnich latach poczynił postępy jako gitarzysta. Rockowy, dodam od razu. Te dwie czy trzy solówki, jakie odwalił w trakcie stuminutowego koncertu, zrobiły świetne wrażenie. Waglewski potrafi - i to bardzo dużo - w zakresie obsługi sześciostrunowego instrumentu. Przypominają się starzy mistrzowie wiosłowania, których przez szacunek dla garstki moich stałych odbiorców w tym miejscu wymieniać już nie będę: świetnie wiecie, o których chodzi. Pan Wojciech, jak napisałem, zrobił to zaledwie parę razy: pokazał, że umie, i nie widział powodu, by epatować napieprzaniem w każdym utworze (jak to mają w zwyczaju ci, których nie lubię, a o których także wiecie). I za to mistrzostwo i powściągliwość kłaniam mu się nisko.
To, co także wpływa na znacznie gorętszy mój odbiór tej muzyki - także, a może wręcz przede wszystkim - to rola Mateusza Pospieszalskiego. Nigdy nie byłem orędownikiem jego euforycznego i przytłaczającego "łobi-jabi". MP chyba wreszcie... wydoroślał. Nie ma już bezustannej potrzeby wychodzenia na plan pierwszy i "zaśpiewywania" na śmierć świetnych - no właśnie: jednych z najlepszych nad Wisłą tekstów (nie tylko w rockowych kategoriach) swojego starszego kolegi. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to tylko do niepotrzebnego zachęcania publiczności do aktywnego udziału w koncercie: Polacy z niesłabnącym upodobaniem klaszczą na raz. To nijak nie pasuje do - bardzo mi bliskiego - stwierdzenia: "Są pojęcia niedefiniowalne jak swing w muzyce".*
Więc z jednej strony wszystko jest zgodne z dawno już wypracowanym stylem zespołu, w którym rockowe klimaty przenikają się z - rodem z Osjana - wszelkim folkiem i etno; oraz oczywiście jazzem (saksofony Pospieszalskiego i kontrabas Martusewicza), a z drugiej - w ostatnich latach bliższe to rockowych źródeł, te riffy czasem żywcem wyjęte z klasycznych numerów, ale, oczywiście, zaraz odpowiednio zakręcone i to bynajmniej nie z powodu konieczności uniknięcia podejrzeń o plagiat.
Cholernie to inteligentne.
Wszystko. Kultura muzyczna. Całkowita, iście jazzowa swoboda grania: odejścia od głównego tematu, mniej lub bardziej szalone improwizacje i płynne powroty do meritum. Fantastyczne współbrzmienie gitary i saksofonu. Gdy ta pierwsza gra solo, sax krótkimi dmuchnięciami robi za instrument rytmiczny - lub na odwrót. A sekcja cały czas wykonuje swoje. Wokalizy Pospieszalskiego - rzadsze, oszczędniejsze, bardziej wyważone niż dawniej - są przez to zdecydowanie szlachetniejsze. Teksty Waglewskiego - mądre jak ich autor. "Z wiekiem doszedłem do tego, że liczą się trzy tematy - powiedział kiedyś. - Kosmos i Bóg. Śmierć i przemijanie. Miłość i lęk przed utratą miłości". W tym samym wywiadzie powiedział też, "że trzeba się przyzwyczaić, że już minął kryzys wieku średniego, trzeba przejść do grupy mędrców i z tej perspektywy patrzeć na okoliczności życiowe".*
Jak się tyle muzycznie i literacko potrafi, co frontman Voo Voo, jak się tyle przeżyło i ma tyle dystansu do świata i - przede wszystkim - do samego siebie, zabiera się słuchaczy na półtorej godziny do szóstego nieba. A jeśli - cytując autora - jesteśmy w szóstym niebie już, to siódme jest tuż-tuż. I komuś takiemu jak Wojciech Waglewski, rocznik 1953, wolno ze spokojem obwieszczać: "A ty już wiesz, że wyścig nie ma znaczenia. Nic już nie musisz poza tym, by fantastycznie przeżyć życie".*
Czyli także - przeżyć i odebrać koncert. Może nie jakiś wyjątkowy w historii zespołu, ale po prostu bardzo dobry. Natomiast dla słuchaczy stanowiący z pewnością wyjątkowe chwile. "Jeszcze tego pożałujecie" - zażartował WW, zaczynając wśród niemilknących braw bisy. Oj, zdecydowanie nie.
(Voo Voo, Siemianowice, Park Tradycji, 19 marca 2015)
_______________________________
* "Kocham Grażynę W.". Z Wojciechem Waglewskim rozmawia Piotr Pacewicz. W: Wysokie Obcasy, 14 marca 2009.