
Czytając przed laty świeżo wydane "To" sędziwego już Czesława Miłosza, zastanawiałem się nad tym, że może trzeba w życiu zatoczyć wielkie koło, by gdzieś, przy nieuchronnie zbliżającym się końcu, operować tylko niezbędnymi, najprostszymi środkami wyrazu, by przemawiać wprost. I być w tej prostocie mędrcem.
REKLAMA
Podobna - muzyczna tym razem - refleksja naszła mnie też wcześniej przy pierwszym, radiowym jeszcze, odsłuchiwaniu Innuendo (1991) Queenów. Czyli materiału pisanego przez przede wszystkim Freddiego Mercury'ego, który wiedział, że zostało mu bardzo niewiele życia. Że
nie pora na poszukiwania i eksperymenty,
że należy powrócić do najlepszych i jednocześnie sprawdzonych już patentów.
I oto słucham teraz nowych piosenek Eltona Johna. Człowieka, który szczyt artystycznej formy osiągnął właściwie na starcie, a już na pewno na początku lat 70. Który potem raz czy drugi zbliżał się do tego poziomu, który chyba zawsze rewelacyjnie grał na żywo. Którego kariery nigdy ze szczególną uwagą nie śledziłem, ale jego koncert w 1984 roku w Katowicach pozostanie dla mnie - poprzez porażającą konfrontację mistrzostwa na scenie z polską mizerią lat 80. - najwspanialszym występem, jakiego byłem świadkiem.
Paradoksem niewątpliwego
sukcesu artystycznego nowego materiału
jest fakt, iż jest to jeden z nielicznych albumów, które Elton John nagrał bez swego stałego zespołu. W podróż do własnych źrodeł udał się więc sam, ale uczynił to w sposób niezwykły.
nie pora na poszukiwania i eksperymenty,
że należy powrócić do najlepszych i jednocześnie sprawdzonych już patentów.
I oto słucham teraz nowych piosenek Eltona Johna. Człowieka, który szczyt artystycznej formy osiągnął właściwie na starcie, a już na pewno na początku lat 70. Który potem raz czy drugi zbliżał się do tego poziomu, który chyba zawsze rewelacyjnie grał na żywo. Którego kariery nigdy ze szczególną uwagą nie śledziłem, ale jego koncert w 1984 roku w Katowicach pozostanie dla mnie - poprzez porażającą konfrontację mistrzostwa na scenie z polską mizerią lat 80. - najwspanialszym występem, jakiego byłem świadkiem.
Paradoksem niewątpliwego
sukcesu artystycznego nowego materiału
jest fakt, iż jest to jeden z nielicznych albumów, które Elton John nagrał bez swego stałego zespołu. W podróż do własnych źrodeł udał się więc sam, ale uczynił to w sposób niezwykły.
Otrzymaliśmy zbiór kameralnych, wyciszonych piosenek. Pięknych, w większości przypadków - nie waham się tego napisać - niczym nieustępujących największym przebojom artysty. To zresztą jedna z zadziwiająco wielu w ostatnich latach takich nostalgicznych propozycji, gdy dojrzały wykonawca daje sobie spokój ze ściganiem się - z innymi, z czasem, z listami przebojów - i robi głęboki ukłon w stronę starych fanów, dając im to, za co ci go pokochali lub przynajmniej polubili.
Jest w tym oczywiście jeden, za to istotny warunek do spełnienia: co najmniej dobra forma gdzieś tam, po okresach wzlotów i stanów średnich,
dobra forma raz jeszcze
- po dziesiątkach lat uprawiania swojej artystycznej grządki. To, że jesteśmy świadkami wydawania tak wielu świetnych płyt niemłodych wykonawców, nie powinno nas zwieść. Nie wszyscy z tego grona są przecież aktywni, nie wszyscy po upływie wielu dekad od debiutu potrafią wznieść się na wyżyny. Okazuje się, że takich wybitnych postaci w muzyce rozrywkowej - na szczęście - nie brakuje, ale i tak jest to wierzchołek rockowej góry. A jak to z wierzchołkiem bywa, dostępny jest on tylko nielicznym.
Niezwykle trudno - mimo niezaprzeczalnych walorów - młodszym o czterdzieści lat utworom będzie wedrzeć się do
Eltonowskiego kanonu,
do zestawu evergreenów. Piosenek zagranych tysiące razy na żywo, słyszanych setki razy w radiu, odtwarzanych z talerzy gramofonów i szufladek CD. Jednego jestem jednak pewien - że ta nowa - stara i bardzo dobra muzyka tak samo dobrze zabrzmi za pięć i piętnaście lat.
Elton John zawiesił sobie poprzeczkę wyjątkowo wysoko i pokonał ją w imponującym stylu. Zwłaszcza że - nie wypominając - jest dziś sześćdziesięciosześcioletnim muzykiem, dla którego The Diving Board jest trzydziestym pierwszym albumem studyjnym w karierze.
