Zmaterializował się solowy debiut Artura Rojka. W dwa lata po rozstaniu z Myslowitz, w rok po wydaniu przez zespół pierwszej płyty w nowym składzie.

REKLAMA
Czy jest jakiś laryngolog, który odpowie, jakimi ścieżkami podąża ludzkie ucho?
"Lato 76/
Całe życie było przed/Wracają pijani chłopcy/pamiętam ich cień". Powłóczyste nuty, męskie mormorando. O, k***a - zacytuję lidera z drugiej na płycie piosenki. - Waters and his Pink Floyd? The Final Cut, Włochy, Anzio 1944? Eric Fletcher, który nie wrócił z wojny, nigdy nie zobaczył małego Rogera? A w znanej już wcześniej Beksie dziecięcy, na odmianę, chórek - niczym w Another Brick In The Wall?
Litości, czy po iluś tam latach słuchania muzyki
wszystko musi się kojarzyć
i coś przypominać? Watersa, nieznośnie napuszonego, operowego i z wiekiem coraz bardziej pozbawionego rokendrolowych jaj nie cierpię, od dawna (ściślej: właśnie od 1983 roku) nie umiem w ogóle słuchać. Ale na przywołanie go w tym miejscu znajduję usprawiedliwienie już w samym tytule płyty Pana Artura. Zaś zarówno nazwisko Watersa, jak i kilku wymienionych niżej polskich twórców jest tutaj o tyle zasadne, że wszyscy oni – tak jak Rojek - byli lub są liderami bądź sztandarowymi postaciami macierzystych formacji, a ponadto pracowali albo nadal pracują na własne konto.
Rojek otwiera swój nowy rozdział. I z wielką ulgą starego fana stwierdzam, że jest O.K. Nie po to rozstał się z gitarowym zespołem, by solo robić dokładnie te same rzeczy. Ocalił jednak to, co najistotniejsze: umiejętne balansowanie
między popem i rockiem.
Bo, udowadnia to kolejny raz, jest artystą - inteligentnym, utalentowanym, piszącym ładne piosenki i dobre teksty. Robota studyjna wyraźna, ale nienachalna. Aż prosi się o pytanie, kiedy wspólny projekt Rojka i Nosowskiej?
Składam się z ciągłych powtórzeń to krótka, trzydziestopięciominutowa płyta. Czerpiąca z muzycznych dokonań ostatnich lat, przetrawionych już nowinek brzmieniowych i realizacyjnych, bogata w klawisze i komputery. Niecofajaca się przed bardzo ryzykownymi nawiązaniami - niemal do techno, jak w Czasie który pozostał, czy też do muzyki tanecznej, na przykład w To co będzie. Rojek od razu jednak zdaje się wytrącać nam argumenty z ręki - na jednym oddechu, bez przecinka śpiewa:
"Trzymam dystans boję się"
i dalej: "To co będzie/powiem wprost/chcę i nie chcę/no i co/to chyba wszystko/a może nic/jestem głupi/miło mi".
Tak na gorąco - nie sądzę, że to wybitny album, a już na pewno pomyślany jest inaczej niż Obywatel G. C. Ciechowskiego. Może bardziej jak Puk Puk wspomnianej Nosowskiej, z którym osobiście nie radziłem sobie w chwili pojawienia się na rynku, a dziś uwielbiam. Rojek jest świadomy swych artystycznych sił. Bez zadęcia,
z pewnością starego mistrza
ma odwagę pójść w stronę - pozornie - lekkich i łatwych piosenek (trochę jak Janerka na Plagiatach). I dziś wydaje mi się, że ma rację, że do tej muzyki będziemy z przyjemnością wracać także za parę lat. Płyta jest zwartym zbiorem mądrych piosenek, a to naprawdę niemało.
(Artur Rojek, Składam się z ciągłych powtórzeń, 2014)