Reklama.
W Brukseli podszedł do mnie dawny znajomy i zapytał: „Co się u was wyprawia ostatnio? Nic z tego nie rozumiem”. Byłem akurat pod wrażeniem artykułu „Lech Walesa Files Made Public Despite Forgery Claims”, opublikowanego dzień wcześniej w International Herald Tribune.
Artykuł w warstwie faktograficznej jest stuprocentowo rzetelny, ale wnioski, jakie może wyciągnąć czytelnik ze względu na brak kontekstu historycznego są absurdalne: Wałęsa był agentem SB i posłusznym narzędziem komunistycznych władz. I doprowadził do upadku komunizmu. Czyli, że komunizm obalił sam siebie, za pomocą tajnych służb!
Należę do tych, którzy – na miarę swoich możliwości – uczestniczyli w obalaniu komuny i nie dam sobie wmówić, że byliśmy narzędziami SB. Już sama teza jest nie tylko absurdalna, ale obraźliwa dla mnie i dla tysięcy takich jak ja.
Dlatego zapytałem tego mojego brukselskiego rozmówcę, co w ogóle wie o Polsce z tamtych czasów. Odpowiedział, że wtedy Polska kojarzyła mu się wyłącznie z trzema postaciami: papieżem Janem Pawłem II, Lechem Wałęsą i Zbigniewem Bońkiem.
A my właśnie własnymi rękami niszczymy jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Polski na całym świecie.
Czy teczka „Bolka” jest prawdziwa? Nie wiem tego. Wyrobię sobie zdanie na ten temat dopiero wtedy, gdy powiedzą mi to wiarygodni historycy, po wnikliwych badaniach (nie tylko grafologicznych) . Już jednak wiadomo, że w tych dokumentach są podpisy „Bolek” robione co najmniej kilkoma charakterami pisma. I że już w 1990 roku sąd uznał dwa z tych dokumentów za sfałszowane.
Na zdrowy rozum: gdyby ta teczka była prawdziwa, to po co w 1982 roku władze dokonywałyby tak gigantycznej operacji fałszersko-dezinformacyjnej, żeby storpedować przyznanie Wałęsie pokojowej nagrody Nobla? Dlaczego po prostu nie pokazano zawartości tej teczki?
Pamiętajmy też, że archiwa SB nie powstawały po to, by dla przyszłych pokoleń gromadzić obiektywną wiedzę historyczną, ale by zwalczać antykomunistyczną opozycję. Zwalczać wszelkimi dostępnymi metodami, w tym prowokacji i fałszerstw. Wszyscy pamiętamy choćby „pamiętnik kochanki Wojtyły”, który kapitan SB Grzegorz Piotrowski (późniejszy morderca księdza Popiełuszki) miał podrzucić do mieszkania księdza Bonieckiego, ale spartolił robotę, bo się upił. Ten rzekomy pamiętnik miała potem SB znaleźć podczas rewizji u księdza Bardeckiego, by Jerzy Urban mógł o tym poinformować na konferencji prasowej dla zagranicznych dziennikarzy.
Z autobiografii Lecha Wałęsy „Droga nadziei” oraz z innych źródeł wiadomo, że Lech Wałęsa przyznał się do podpisania jakichś dokumentów. Robił to na swój sposób, językiem, który często trzeba mozolnie tłumaczyć na polski, bez gwarancji, że „przekład” odda istotę rzeczy. Taki był, jest i będzie Lech Wałęsa. Szkoda, że dzisiaj nie jest skłonny do spokojnej rozmowy na ten temat. Również o tym, co robił ze swoją teczką, gdy był Prezydentem (zażądał dostępu, po czym zwrócił niepełną).
Niezależnie jednak od tego czy były jakieś związki Lecha Wałęsy z SB na początku lat 70., pamiętamy, że później stał się autentycznym przywódcą najpierw strajku w Stoczni Gdańskiej, a potem całej „Solidarności”.
Dla mnie kluczowy moment w życiorysie Lecha Wałęsy to 13 grudnia 1981 i jego pobyt w Arłamowie. Był wtedy kompletnie sam, bez doradców, bez wsparcia bliskich. Sam wobec całej potęgi komunistycznego reżimu. I zachował się bohatersko. Wytrzymał presję, uniósł ciężar odpowiedzialności, nie popełnił żadnego błędu. Ilu ludzi w Polsce sprostałoby takiemu wyzwaniu? Czy tak zachowywałby się agent SB? I jak czulibyśmy się my wszyscy, którzy przebywaliśmy wtedy w obozach dla internowanych, aresztach i więzieniach? Czy poradzilibyśmy sobie bez dzielnego przywódcy.
Potem Wałęsa stał na czele już wprawdzie dużo słabszej, nielegalnej „Solidarności”, ale wystarczająco silnej, by zmusić komunistów do zawarcia historycznego kompromisu przy Okrągłym Stole. Był to pierwszy w dziejach przypadek, że komuniści oddali władzę dobrowolnie i bezkrwawo.
Tych zasług Wałęsy nikt i nic nie przekreśli. Nie wymaże gumką z kart historii i nie wpisze w to miejsce innych nazwisk.
Za polskim przykładem poszły pozostałe kraje zniewolone przez Związek Sowiecki. Wkrótce upadł mur berliński oraz rozpadł się sam Związek Sowiecki. Nie zrobił tego jeden Lech Wałęsa, ale był generałem, kierującym wielką armią – armią ludzi, którzy chcieli żyć w wolnym i demokratycznym kraju.
To się nam udało. Przez całe lata byliśmy dla świata przykładem sukcesu, również gospodarczego. Wzorem dla innych. Byliśmy „eksporterami” dobrych zmian do innych krajów.
Do czego zmierzamy teraz? Co osiągniemy, podważając 26 lat naszej historii? Bo taki jest przekaz PiS-u: Polska w ruinie, państwo z tektury, rządy agentów SB.
Do czego zmierzamy teraz? Co osiągniemy, podważając 26 lat naszej historii? Bo taki jest przekaz PiS-u: Polska w ruinie, państwo z tektury, rządy agentów SB.
I to jest dla mnie kluczowe w tym wszystkim. Jarosław Kaczyński chce po prostu całą historię walki o wolność oraz ostatnie 26 lat napisać na nowo, ze sobą i śp. Lechem Kaczyńskim w rolach głównych. Nie osiągnie tego bez zniszczenia mitu Lecha Wałęsy.
Czy mamy bezczynnie na to patrzeć?