Wolałbym, aby arystokracja, jej spadkobiercy mieli więcej klasy i szacunku do wysiłków narodu polskiego, a przede wszystkim pamiętali o wielkich kosztach, poniesionych przez tych, którzy - z racji braku nazwiska - swoich skromnych dóbr (utraconych w całości) nigdy nie byli w stanie odzyskać.
Kiedy w listopadzie 2007 roku zostałem ministrem kultury, natychmiast musiałem zmierzyć się ze sporem o Pałac Czapskich, czyli budynkiem warszawskiej ASP na Krakowskim Przedmieściu. Władze uczelni spokojnie, a studenci ze sporą dawką emocji wyrażali dezaprobatę wobec bardzo prawdopodobnego scenariusza, którym była konieczność wyprowadzenia się z tego budynku – na skutek roszczeń rodziny Raczyńskich. Nie sądziłem wtedy, że to jedynie wierzchołek góry lodowej rozmaitych roszczeń.
Warto jednak zacząć od początku. W 1990 r., po pierwszych wyborach samorządowych, zaproponowano proces „komunalizacji mienia”, ze wskazaniem optymistycznie zaproponowanego terminu, wydłużanego potem kilkukrotnie. Część samorządów wykonała to zadanie szybko i poprawnie. Jednak inne, przede wszystkim Warszawa, nie poradziły sobie z tym problemem do dziś. Winna była nie tylko skomplikowana sytuacja własnościowa, ale także przyjęty ustrój dla miasta stołecznego i podział kompetencji.
Na operacjach roszczeniowych, przewłaszczeniach, nagłych zmianach w planach miejscowych, odrolnieniach rzesze rozmaitych kombinatorów zarabiały gigantyczne pieniądze. Brakowało transparentności, klarownych reguł, ale także stabilności w polityce państwa. Winnych było wielu.
W pierwszym przypadku, tj. historii obiektu ASP w Warszawie, zawiniły władze uczelni, kilka obsad resortu rolnictwa, ale także inne „czynniki polityczne” (uchylanie się od decyzji politycznej w kwestii ustawy reprywatyzacyjnej lub veta, np. prezydenta Kwaśniewskiego). Spadkobiercy, z którymi się spotkałem (a zwłaszcza jedna z córek Edwarda Raczyńskiego), w bezpośredniej rozmowie zdecydowanie odcinali się od możliwego scenariusza wywłaszczenia ASP. Wyrażali jedynie żal z powodu braku rekompensaty lub przynajmniej rozmowy. Niestety, wcześniej podpisane umowy mocno skrępowały możliwość deklarowanej „honorowej darowizny”.
W efekcie, udało się „odkręcić” wiele podjętych wcześniej decyzji (tu chwała m.in. ministrowi Sawickiemu) i – po dokładnym przejrzeniu hipoteki, a także innych dokumentów, nie wchodząc w detale – ASP pozostała na Krakowskim Przedmieściu, z jednocześnie nowo wybudowanym obiektem, zrealizowanym w tym czasie przy Wybrzeżu Kościuszkowskim 37/39. Wystarczyła determinacja, dociekliwość i precyzyjne poruszanie się w ramach obowiązujących przepisów prawa..
Wielkim zaskoczeniem była sytuacja Opery Narodowej. Wnioski o dofinansowanie ze środków europejskich napotkały na poważną przeszkodę, w postaci… braku praw do gruntu! Przez blisko 20 lat nie uregulowano kwestii ich własności. Zabrało mi to niecały rok. Teatr Narodowy, z Waldemarem Dąbrowskim na czele, mógł odetchnąć i przyjąć dwa projekty wsparcia. Niestety, losy gruntu budynku Teatru Narodowego, przy ul. Moliera 8, okazały się bardziej skomplikowane i – o ile się orientuję – nadal nie mają uregulowanego stanu.
Kłopoty z roszczeniami Branickich wobec pałacu, w którym mieści się obecnie Muzeum Pałacu Króla Jana III w Wilanowie, dzielnie brał na swoje barki dyrektor placówki Paweł Jaskanis. Wskazywał nie tylko na stan obiektu przed, a zwłaszcza po wojnie, zawiłe losy obciążeń hipotecznych i działań spadkobierców w czasie okupacji i okresie stalinowskim, ale także rozmaite luki w różnych dokumentach. Niestety, i tu zaniedbania wcześniejsze dają o sobie znać. Przede wszystkim, w zakresie wciąż nieuregulowanego statusu archiwaliów.
Podchody w sprawie posiadłości w Otwocku pominę, przede wszystkim ze względu na jej niezwykle złożony charakter i konieczność wykazania dużo większej determinacji, ale także ostrożności w definiowaniu rozmaitych zaniedbań. Ważne, że sprawa zakończyła się także sukcesem.
Natomiast wspomnę zabiegi o odkupienie jednej z willi w Wejherowie, z przeznaczeniem na mocno naciąganą inicjatywę ulokowania właśnie tam muzeum Piaśnicy (nie neguję samej idei). Próby jej sprzedaży przez prywatnych właścicieli nie powiodły się, ale po zakończeniu misji przez moją następczynię, Małgorzatę Omilanowską, nabyto ją w dziwnym, mało transparentnym trybie.
Niestety, zaniedbania prawne, naiwność, czasami podejrzana życzliwość wobec rozmaitych podmiotów (nie zawsze były to rodziny spadkobierców), w kilku przypadkach nie dawały szans na spektakularność sukcesu. Ważne, że walka o dorobek istotny z punktu widzenia narodu dotyczyła nie tylko nieruchomości w granicach państwa polskiego, ale także daleko poza jego obszarem. Rozmowy o utrzymaniu placówki w Rapperswil trzeba było prowadzić z szacunkiem do samorządności szwajcarskiej (niezwykle wyczulonej), a celem starań w odniesieniu do hotelu Lambert było już tylko umieszczenie tam tablicy pamiątkowej, bo wcześniejsze szanse na pozyskanie budynku zaprzepaszczono i to dwukrotnie..
Odrębnym problemem były nieruchomości należące do kościoła, a dzierżawione lub utrzymywane przez państwo. Najlepszym przykładem jest tu dawny klasztor w Wigrach, w którym przez lata mieścił się Dom Pracy Twórczej. Zadeklarowałem możliwość jego utrzymania, kontynuowania pracy na rzecz twórców, lecz pod warunkiem zmiany niezwykle niekorzystnej umowy dzierżawy. Efektem braku zgody na dalsze ponoszenie rosnących nakładów przy ówczesnym stanie prawnym było rozstanie się z archidiecezją i przejęcie przez nią wszelkich zobowiązań dotyczących kontynuowania dotychczasowej działalności na własny koszt.
Wato też przypomnieć o trudnej sprawie szkoły baletowej w Poznaniu, gdzie konieczna była zgoda Stolicy Apostolskiej na sprzedaż nieruchomości, należącej do kurii, i niełatwych później zmaganiach przy negocjacji ceny za nieruchomość. To także efekt wieloletnich zaniedbań – podobnie, jak w przypadku nieruchomości będącej we władaniu Wyższej Szkoły Teatralnej.
Wielokrotnie byłem atakowany z lewa – za „życzliwość” wobec instytucji Kościoła (zwłaszcza w kontekście Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego przy Centrum Opatrzności Bożej w Warszawie) i z prawa – za brak tej życzliwości wobec wniosków dotyczących wsparcia obiektów pozbawionych często jakichkolwiek walorów kulturowych czy też historycznych. Wystarczyło jednak działać zgodnie z prawem i podstawową starannością, by także takie obiekty, jak dom Jana Pawła II w Wadowicach, mogły być objęte kompleksowym remontem, bez przeszkód prawnych. Z drugiej jednak strony, co do tak ważnych obiektów, jak MSN w Warszawie, nie udało się remontu rozpocząć , ze względu na nieuregulowany status gruntów (to najważniejsza zaległość w polityce infrastrukturalnej państwa!).
Moja negatywna opinia, skutkująca brakiem zgody na przebudowę Krypt Zasłużonych na Skałce (niezwykle ważna opinia śp. Andrzeja Wajdy, wbrew dominującej, pochodzącej od środowisk krakowskich), a także np. nieblokowanie prac (liczne wnioski) realizowanych przez prezydenta Majchrowskiego w ścisłym centrum Krakowa (podziemia), to szukanie więcej niż kompromisu – właściwej drogi do rozwiązań optymalnych i dobrze uzasadnionych.
W czasie prezydentury Wrocławia, jako jeden z pierwszych, dokonałem odkupienia depozytu rękopisu „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza. Podkreślam - depozytu! Rozmowy uruchomione z inicjatywy dyr. Adolfa Juzwenki ze spadkobiercą rodziny Tarnowskich były niezwykle rzetelne, a efekt odkupienia połączony był z faktyczną darowizną. Przywołuję ten fakt, w związku z kompletnie innym procesem, finalizowanym kilkanaście miesięcy temu, dotyczącym zbiorów przynależnych do Fundacji Czartoryskich.
Problematyka szeroko pojętej reprywatyzacji odnosi się bowiem nie tylko do nieruchomości. W ostatnim czasie jest szczególnie głośno o zakupie zbiorów, będących w opiece Fundacji xx. Czartoryskich. W tej kwestii muszę przypomnieć bardzo stanowczo: nigdy, nawet przez moment nie rozważałem zakupu kolekcji Czartoryskich. Nie było takiego tematu, bo wszystkie strony rozumiały, że kolekcja należy do narodu polskiego, a jej opiekunem prawnym jest prywatna fundacja, restytuowana na ściśle określonych warunkach (braku możliwości sprzedaży czy też jej podziału). To, że fundacja miała kłopot z pozyskaniem wcześniej zadeklarowanych środków własnych (15%) do otrzymanych środków norweskich, było powszechnie znane, ale też było trudnym wyzwaniem dla MKiDN. Nie mogło to jednak stanowić o żadnych przesłankach do zmiany statusu prawnego kolekcji.
Wiele zaniechań, błędów, także wadliwych decyzji reprywatyzacyjnych, które podjęto zaraz po 1989 r., można częściowo usprawiedliwić gwałtownością zmian ustrojowych. Ale zdecydowanie nie wszystkie. Dziś jednak nie może być już zrozumienia dla mało transparentnych, nieudolnych czy też wręcz podejrzanych transakcji dokonywanych ze środków publicznych.
By nie nadwerężyć cierpliwości czytelników, pominąłem: kłopoty z prawami do prowadzenia prac konserwacyjnych na cmentarzu żołnierzy poległych pod Monte Cassino, z trudem uregulowane kwestie, dające szansę pomocy Kulturze Paryskiej, problemy ze statusem zbiorów Józefa Piłsudskiego w NY, a z drugiej strony – realizowanej inwestycji w Sulejówku metodą faktów dokonanych, a wcześniej niezaakceptowanych (przede wszystkim spór o skalę obiektu). Jakość rozmaitych umów, zwłaszcza z osobami i podmiotami odzyskującymi określone dobra, to osobny temat, przede wszystkim dla historyków prawa.
Wolałbym, aby arystokracja, jej spadkobiercy mieli więcej klasy i szacunku do wysiłków narodu polskiego, a przede wszystkim pamiętali o wielkich kosztach, poniesionych przez tych, którzy - z racji braku nazwiska - swoich skromnych dóbr (utraconych w całości) nigdy nie byli w stanie odzyskać.