
Ten tekst miał być recenzją GTA V. Ale nie jest – nowa gra Rockstara, która jest największą premierą rozrywkową w ogóle, jest na tyle ogromną produkcją, że przejście całości zajmuje nieco więcej czasu niż w przypadku innych tytułów. Dlatego postanowiłem napisać o swoich pierwszych wrażeniach o pobycie w Los Santos.
REKLAMA
Lubię grać i robię to już od wielu lat. Bardzo niewiele produkcji wciąga mnie jednak na tyle, bym nie mógł doczekać się ponownego kontaktu z nimi. Ostatni raz takie uczucie pojawiło się u mnie w przypadku Mass Effecta 3 – ostatniego rozdziału walki komandor(a) Shepard(a) ze Żniwiarzami. Sytuacja powtórzyła się w związku z GTA V. Na tyle, że niechętnie oderwałem się od zabawy, by napisać ten tekst.
Los Santos wita!
Akcja osadzona jest w Los Santos – mieście wzorowanym na Los Angeles, które umiejscowione jest w fikcyjnym stanie San Andreas znanym z GTA: San Andreas. Twórcy z Rockstara oddali nam do dyspozycji ogromny teren – oprócz wspomnianej metropolii możemy dosyć swobodnie zwiedzać także okalające ją góry, tereny wiejskie, pustynię i plaże. Developerzy nie kłamali – przejechanie z jednego końca mapy na drugi zajmuje sporo czasu. Na początku razić może nieco kolorowa estetyka, która stoi w opozycji do szaroburego Liberty City z GTA IV, ale po chwili można się przyzwyczaić i dostrzec prawdziwy urok przygotowanego przez producentów świata. Nie jest to może poziom Crysisa 3 czy nadchodzących next-genowych produkcji, ale oko cieszy.
Zwłaszcza, że jest w nim sporo rzeczy do roboty. Jestem graczem, który nie przejmuje się „pierdołami” pokroju różnego rodzaju mini aktywności, ale nie mogę przejść obojętnie obok faktu, że w „piątce” jest ich cała masa. Czego tu nie mamy – możemy grać w golfa, uprawiać jogę, nurkować, uczestniczyć w zadaniach przemytniczych, kupować nieruchomości, zmieniać fryzury bohaterom (tak, bohaterom, o czym za chwilę), pomagać przechodniom w dynamicznie generowanych misjach (możemy na przykład złapać złodzieja, który wyrwał pewnej pannie torebkę, itd.)… a to dopiero początek.
Było ich trzech…
W przeciwieństwie do „czwórki”, w GTA V kierujemy nie jednym, a aż trzema bohaterami. Początkowo decyzja Rockstara o obsadzeniu w głównych rolach trzech postaci wydawała się ryzykowna – czy gracz będzie w stanie przywiązać się do wszystkich protagonistów i odpowiednio się z nimi zżyć?
Obawy były bezpodstawne. Każdy z trójki bohaterów to wyjątkowe osobowości. Michael to facet w średnim wieku, który niegdyś parał się organizowaniem skoków. Pewna akcja jednak nie wyszła i jeden z kumpli został zastrzelony, drugi uciekł, a on został schwytany. FIB (tutejszy odpowiednik FBI) objęło go programem ochrony świadków, nadało nową tożsamość i uczyniło z niego bogacza. W takiej roli spotykamy go w „piątce”. Nie jest jednak szczęśliwy – żona go zdradza z różnymi gośćmi, a z dziećmi (chcącą zrobić karierę – kontrowersyjną – córką oraz spędzającym całe dnie przy konsoli synem) nie ma dobrego kontaktu. On sam jest mistrzem pociągania za spust. Nagle pojawia się szansa powrotu do dawnego fachu…
Franklin to młody czarnoskóry chłopak, który ściąga (o ile tak to można nazwać) długi w firmie sprzedającej na duży kredyt auta. Pełen jest młodzieńczych ideałów i marzy o wyrwaniu się z biednego otoczenia, nie chcąc podzielić losu jego znajomych, którzy najczęściej kończą jako nieliczący się gangsterzy lub jako narkomani. Aha – to też mistrz kierownicy.
Ostatnim z trójki bohaterów jest Trevor. Facet ma – delikatnie pisząc – nie po kolei w głowie i biada temu, kto stanie mu na drodze i się mu sprzeciwi. Najczęściej skończy ze zmiażdżoną głową. Przyznaję – to chyba najciekawsza, zaraz obok Michaela, postać. Nigdy nie wiadomo, co mu strzeli do łba i jego działania są nieprzewidywalne. Nie mogę się wręcz doczekać, by zobaczyć, co on dalej wykombinuje. Warto wspomnieć, że jego specjalnością jest kierowaniem maszynami latającymi. Wszelakimi.
Pomiędzy poszczególnymi bohaterami możemy przełączać się swobodnie w trakcie eksploracji Los Santos. Wyjątkiem są tu misje – te podzielone są na zadania dla konkretnych postaci, ale w niektórych uczestniczy co najmniej dwóch protagonistów. Wbrew zapowiedziom twórców, tutaj możemy przeskakiwać pomiędzy bohaterami tylko w wyznaczonych momentach. Trochę szkoda. Także tego, że choć Michael, Franklin i Trevor opisani są różnego rodzaju statystykami, które można rozwijać, tak naprawdę mają one niewielki wpływ na rozgrywkę. Inaczej wygląda jednak sprawa ze zdolnościami specjalnymi – każda z postaci posiada taką jedną aktywowaną po napełnieniu specjalnego paska. I tak Michael może spowolnić czas w trakcie strzelania, Franklin zwalnia upływ czasu podczas jazdy, a Trevor wchodzi w tryb gniewu, który powoduje, że nie przyjmuje obrażeń.
A może skok?
Lwią część zabawy w GTA V spędzimy na wykonywaniu głównych zadań fabularnych. Te to prawdziwy majstersztyk. W przeciwieństwie do czwartej części gangsterskiej serii Rockstara, gdzie misje opierały się na schemacie „dojedź z punktu A do B, wybij wszystkich wrogów i wróć do punktu A”, każdy quest jest wyjątkowy. I tak raz Michael musi „uratować” córkę przed producentami porno, którym okazuje wdzięki na luksusowym statku, z kolei Trevor po rozprawieniu się z wrogim gangiem oblewa jego siedzibę benzyną i podpala…
Szczytem są skoki, a więc misje, które są najciekawszymi zadaniami GTA V. Zanim jednak przystąpimy do działania, do poszczególnych akcji musimy się przygotować. Najpierw trzeba zbadać teren robiąc kilka zdjęć, potem opracować plan, wybierając dogodną ścieżkę do sukcesu (są dwie – „cicha” i „głośna”), zebrać wymagany sprzęt i ekipę (to ważne – od doboru zespołu liczy się powodzenie zadania. Im sprawniejsi ludzie, tym ich wynagrodzenie większe) i dopiero przystąpić do działania. Przykład? Przed skokiem na jubilera Michael musi w garniturze wejść do sklepu, zrobić zdjęcie kamerom ochrony i alarmowi, zdecydować czy wejść od frontu, czy też rozpylić gaz usypiający, ukraść ciężarówkę firmy deratyzacyjnej i zdobyć środek nasenny.
Emocje temu towarzyszące są ogromne. Naprawdę zadania w GTA V – zwłaszcza skoki – są dużo lepiej zrealizowane niż w „czwórce”. Oczywiście zawsze może pójść coś nie tak – wówczas będziemy zmuszeni uciekać przed policją. Ta jest dużo inteligentniejsza i agresywniejsza niż w poprzedniej części. Teraz zgubienie pościgu nie jest taką prostą sprawą, a ten zaczyna się zazwyczaj nie od jednej, a dwóch gwiazdek. Nawet jeżeli zniknęliśmy stróżom prawa z oczu, zawsze możemy natrafić na jeden z radiowozów. A wtedy zabawa z glinami zaczyna się od nowa.
Tutaj niestety muszę przyczepić do jednej rzeczy: modelu jazdy. Do GTA V zasiadłem zaraz po ukończeniu czwartej części cyklu, więc mogę bezpośrednio porównać zachowanie aut w obu grach. W „piątce” samochody są trochę ociężałe i nie czuć prędkości. Nie wiem też, dlaczego po wjechaniu na słup wysokiego napięcia czy zwykłą skrzynkę pojazd wywija koziołki. Da się to tego przyzwyczaić, ale przez to uczestnictwo w wyścigach ulicznych było dla mnie pozbawione sensu. Oczywiście można próbować, ale po co się męczyć?
Kontrowersyjne jest też rozwiązanie, które pozwala przeskoczyć dany fragment rozgrywki, jeśli zginiemy w nim trzy razy pod rząd. Tak na dobrą sprawę osoby chcące cieszyć się fabułą (ta jest świetna, podobnie jak dialogi bohaterów!), mogłyby celowo ginąć, by jak najszybciej przejść grę. Na szczęście w ten sposób pomija się nie tylko zabawę, ale i niektóre przerywniki filmowe.
To nie jest gra dla dzieci
GTA V to naprawdę bardzo, bardzo dobra gra, w którą – o ile posiadasz konsolę – musisz zagrać. O ile masz kilkanaście lat na karku. O ile uważam, że z tą produkcją mogą zapoznać się już osoby powyżej 16. roku życia (wbrew oznaczeniom PEGI), o tyle na pewno nie jest to tytuł dla kilkulatków, o czym pisał już w swoim artykule Michał Gąsior.
W rozgrywce – zwłaszcza kierując postacią Trevora – roi się od podtekstów seksualnych (i to bezpośrednich – wspomina się o masturbacji, „robieniu loda”, itd.). Osobiście nie chciałbym, by moje dziecko oglądało sceny brutalnych morderstw czy słuchało rozmów dorosłych facetów, który nie przebierają w słowach. Ja sam odganiam swojego dziesięcioletniego siostrzeńca od ekranu, gdy tylko podchodzi, by podejrzeć, jak gram w GTA V.
Powyższy tekst to zaledwie pierwsze wrażenia z rozgrywki, gdy na liczniku mam ukończone około 30% gry. Nie mam więc jeszcze podstaw, by wystawić jakąkolwiek ocenę liczbową, ale wydaje mi się, że dalsza zabawa mnie nie rozczaruje.
Polecam.
Piotrek.
