Ateńczycy w procesie sądowym zabili Sokratesa. Oskarżenia pod jego adresem były dość banalne. A to, że demoralizuje młodzież, czy że oficjalnych bogów nie uznaje. I najlepiej byłoby, żeby Sokrates w tym procesie nie wypowiadał się, ponieważ „potrafi czynić ze zdania słabszego silniejsze”, a więc może manipulować opinią sędziów. Przecież wyrok był już przesądzony: albo się ukorzy, albo zginie. Czyli albo poniżony zostanie zmuszony do samobójstwa (oskarżyciele nie chcą mieć krwi na rękach), albo „wkurzy” Ateńczyków ostatni raz i też zginie. Sokrates wybrał tę ostatnią opcję.
Przez całe swoje życie chodził po Atenach i szukał odpowiedzi na pytanie: kto jest najmądrzejszy z ludzi? I przekonywał się, ku uciesze młodzieży obserwującej bacznie te jego poszukiwania, że to inni wprawdzie twierdzą, że coś wiedzą, a nawet nie wiedzą tego, czego nie wiedzą. On przynajmniej „wie, że nic nie wie”. Jednak za tą pozornie niewinną działalność skazany jest na śmierć i to w momencie, kiedy jego biologiczny kres życia i tak już się zbliżał (jest po siedemdziesiątce).
Co z Sokratesem ma wspólnego Lech Wałęsa? Wszystko! Są praktycznie w tym samym wieku. Obaj stanęli przed oskarżeniami dotyczącymi ich działalności życia. Wałęsa musi się tłumaczyć, że na początku swojej drogi życiowej, jako młody robotnik ze wsi, rozmawiał z niewłaściwymi osobami, że był „Bolkiem”, który współpracował z SB, że donosił na kolegów (może wrogów) i tak aż do 1976 roku. To, że obalił komunizm i doprowadził do demokracji i względnego dobrobytu, nie ma już znaczenia, bo to, co było wcześniej jest najważniejsze. Grzechu pierworodnego nie można usunąć i trzeba za niego zapłacić (dopiero Chrystus wprowadził zasadę przebaczenia i przez chrzest przestaliśmy być związani grzechem pierworodnym - ale dla Greków, ani pogan to przesłanie nie było znane, a i dzisiaj budzi wątpliwości).
Wałęsa musi zostać cywilnie „zabity”. Niech jak Sokrates połknie cykutę, albo coś innego, aby zamilkł na wieki (efekt ten sam). W przeciwieństwie do Wałęsy Sokrates powołuje się na swoje zasługi polityczne, jak to był w młodości dzielnym żołnierzem i jak to w trudnych czasach wykazał się niezłomną postawą nie ulegając tyranii i jej naciskom na „oczekiwane” zachowanie. Sądzących Sokratesa to jednak nie interesuje i nie ma dla nich znaczenia. Dla sądzących Wałęsę ten epizod z młodości jest najważniejszy. Ale jeden i drugi drażnili swoich współobywateli przez całe swoje życie i tego nie można było im wybaczyć. Sokrates porównuje się do gza, który kąsa kobyłę symbolizującą Ateny, po to aby ta nie zgnuśniała i musiała przez ten dyskomfort pozostawać w ruchu. Ile razy nas drażnił Wałęsa. A drażnił służbę bezpieczeństwa, komunistów, Solidarność, naród jako związkowiec, polityk i prezydent. Kto nie ma w tym kraju pretensji do Wałęsy? Kto go chociaż przez moment nienawidził, ale też kto go chociaż przez moment nie kochał? On jak Sokrates uważa się za takiego gza, który nas kąsa i jeszcze uważa, że za taką działalność powinien dostać nagrodę. Nie nagroda mu się należy, ale maksymalna kara.
Sokrates przez całe życie szukał mądrzejszego od siebie, nigdy nie znalazł. Wałęsa też szukał mądrzejszego od siebie, ale był pewien, że i tak go nie znajdzie. Obaj megalomani, a przecież jeden zmienił filozofię, drugi zmienił politykę. Bez takich bufonów świat byłby gorszy, ale życie z nimi też jest nieznośnie irytujące.
Zarzuty otrzymali „śmieszne” jak na proponowaną karę. A z takimi zarzutami nie można wygrać - śmiech tutaj nie działa. Swoje procesy przegrali (chociaż Lech jeszcze się łudzi, że tu chodzi o jakieś argumenty - takie złudzenie miał też Sokrates przed pierwszym „nieprawomocnym” wyrokiem). Ale to oni są zwycięzcami! Kto dzisiaj pamięta oskarżycieli Sokratesa, kto będzie pamiętał oskarżycieli Wałęsy?
Dlatego może warto przypomnieć nazwiska tych trzech, którzy oskarżyli Sokratesa. Co się z nimi stało, gdy już Sokrates wypił cykutę, a Ateńczycy postawili mu pomnik. Lykon (oskarżał w imieniu retorów) został wygnany. Również Anytos (reprezentował rzemieślników i polityków) został wygnany z Aten, a inne miasta (Heraklea) nie chciały go przyjąć (stał się persona non grata). Kiedy przybył do Aten pewien młody człowiek, szukając nauki u najmądrzejszego z nauczycieli, ktoś wskazał Meletosa (wyrażał urażone ambicje poetów), jako tego, który uważał się za mądrzejszego od Sokratesa. Było to zbyt wiele i tak zbulwersowało innych Ateńczyków, że ukamienowali ostatniego z oskarżycieli.
I my jak ci Ateńczycy, pytani o największego polskiego bohatera powinniśmy wskazać tych wszystkich Jarosławów, Bartłomiejów, Mariuszów, Zbigniewów. Jednak czy to nas nie upokarza, że tacy uważają się za bohaterów? To zmusi nas do refleksji (giez znowu nas ugryzie). Może nie spotka ich los Meletosa, ale z całą pewnością zapomnienie. To największa zemsta historii.
PS Nie bronie Wałęsy. Jego los jako tragicznego bohatera, ze skomplikowaną przeszłością musi się wypełnić. Poniżenie jest elementem chwały. Jego czas już minął, ale i jego czas nadejdzie i tylko jego. Podziwiam go i cenię za jego złożoność, tragizm, irytującą gzowatość. Najgorszy bohater to nudny bohater, który „13 grudnia spałby do południa”.