Z pasją obserwuję płynną nowoczesność oraz marki narodowe
"Powstanie Warszawskie" to fabularyzowany dokument. Prawdziwe czarno - białe zdjęcia, prawdziwej wojny zmontowano, nadano im kolor, a bohaterami stali się fikcyjni operatorzy kamery - Witek i Karol. Słyszymy tylko ich głosy, nie widzimy twarzy.
Bohaterowie dostają od swojego dowódcy rozkaz pokazania prawdziwej wojny. Tymczasem rejestrują wiele momentów z życia cywili, zwykłych warszawiaków... określenie zwykłych tu zdecydowanie nie pasuje. Nie tylko dlatego, że każdy mieszkaniec był wówczas w Warszawie żołnierzem. Każdy - powiedziałbym w przypadku typowego kina - jest doskonale "ucharakteryzowany". Oglądamy nie tylko poruszający dramat wojenny, ale też przenosimy się w czasie, oddychając prawdziwą Warszawą sprzed dnia kompletnego zniszczenia. Na ulicach niezwykłe kamienice, reklamy Bauer, Wedel, Philips, urocze młode dziewczyny w pięknych strojach, uśmiechające się do młodych chłopaków. Wszystko jest takie prawdziwe. Zupełnie inne i takie samo jednocześnie.
Z filmu zapamiętam obraz kobiet powstania warszawskiego. Młode wolontariuszki, młode żółnierki, ale też stare kobiety, na których zarośniętych zmarszczkami twarzach rysuje się jakiś dziwny spokój, rozsądek, mądrość. Wszędzie dookoła małe dzieci bawią się w wojnę, choć za chwilę zginą w zupełnie prawdziwej.
Nie wyobrażam sobie, aby kogokolwiek ten film mógł nudzić. Nie słyszałem tym razem w kinie szeleszczenia chipsami, szeptania. Wszyscy siedzieliśmy w fotelach, niekiedy tylko zmieniając pozycję, by przekonać się, że to jednak kino.
Obejrzałem chyba najdroższy film w historii światowego kina... Hollywood nie potrafiłoby tak przekonująco ucharakteryzować tylu tysięcy statystów, stworzyć tak kosztownej scenografii zniszczonego miasta. Nigdy nie wyprodukują takich efektów specjalnych. Może mogliby wyprodukować równie dobrą muzykę. Ta faktycznie jest na hollywodzkim poziomie. O ile Polacy będą mieć osobisty stosunek do tego co obejrzą, dla Amerykanów czy Japończyków to forma, a nie treść wzbudzać będzie największe emocje. Stosuje to niewygodne porównanie do hollywood, bo mam nadzieję, że film obejrzą z zainteresowaniem ludzie na całym świecie.
Myślałem, że w tym roku nic mnie już w kinie nie poharata bardziej niż "Pod Mocnym Aniołem" Smarzowskiego. Byłem w błędzie. Choć filmy są zupełnie inne - po "Aniele" jesteś zmęczony, a po "Powstaniu" dogłębnie wzruszony i dumny - to moc oddziaływania obu - fantastycznych filmów - na ciało i umysł wydaje się być zbliżona.