W podstawówce zapałałam gorącym uczuciem do niejakiego Wojtka. Kolegował się on z moim kuzynem, który mimo szczerej sympatii jaką mnie darzył, sposób wypromowania mojej osoby przed Wojtkiem wybrał sobie dość nietrafiony.
Bo gdy poszłam do dentysty, a wizyta zakończyła się umiarkowanym powodzeniem, to zamiast zostawić mnie w spokoju taką leżącą buzią do ściany, kuzyn spytał Wojtka:
- Chcesz zobaczyć potwora? - i odwrócił mnie na siłę. Nie wiem czy to ta opuchlizna, powszechnie zwana bułą, czy okulary, co się o bułę opierały, coś musiało skutecznie zniechęcić chłopca do mojej kandydatury. Zawód miłosny przyjęłam męsko na jeszcze wątłą wtedy klatkę, ale nadziei nie zabroniłam się tlić. Jeszcze nie takie Wojtusie będą mi się z ręki żywić! - pomyślałam mocno zaciskając małe piątki.
Minęło kilka lat, opuchlizna zeszła z oka na klatkę piersiową, i co?
- Posąg Zeusa niech się położy w grobowcu Mauzelosa, a Kolos Rodyjski niech powiesi się w Wiszących Ogrodach! Wielkie nieba, co za dekolt! - zdawał się mówić cielęcy wzrok Wojtka, utkwiony w mym popiersiu, podczas naszego spotkania po latach. Dla niego jednak bufet był już nieczynny. Pamiętać powinni bowiem Wojtusie, że nie są australijskimi aborygenami (nawet jeśli są!) i że dziewczęcymi nadziejami nie mogą rzucać jak bumerangiem!
Moc miseczki E - krótko należałoby skwitować większość moich sukcesów towarzyskich. Miseczka, jednostką miary jest dla mężczyzn dość skomplikowaną, więc ujmę rozmiar ten obrazowo - to bardziej naczynie na sałatkę jarzynową, niż na sosik wasabi. Zanim odkryłam moc miseczki E, jak ta pensjonarka wierzyłam, że w pierwszym kontakcie z mężczyzną, ważniejsze od zaokrąglenia pod bluzką, jest poczucie humoru, erudycja i elokwencja. O Święta Naiwności! Zanim zrozumiałam, że ten sam efekt można osiągnąć dodatkowo rozpiętym guzikiem u bluzki, co półgodzinną konwersacją, od czytania dorobiłam się -3.75 dioptrii. Choć chłopcy i duzi, i mali subtelnie dawali do zrozumienie, że lepiej zawierzyć miseczce E.
Studiując zagranicą dorabiałam jako babysitter, polska bona w Italii. Pod skrzydła me trafili dwaj uroczy, małoletni Włosi. I choć bardzo się starałam by zapamiętali mnie dzięki przywożonej klasyce polskiej kinematografii animowanej oraz pudłom ptasiego mleczka, oni w pamięci zachowają polski cyc. Bo gdy czteroletni Leonardo zrozumiał, że jego narzeczoną nie musi być przez całe życie mama, to zwierzył mi się ze swych oczekiwań wobec przyszłej kandydatki.
- Musi być ładna, mieć czarne włosy, nie płakać ciągle i nie szczypać... No i musi mieć takie miękkie kule jak ty! - po czym poklepał mnie bezkarnie po mych rubensowskich kształtach.
U starszych chłopców też próżno szukać nadziei. Mój serdeczny kolega Tomasz, odkąd pamiętam gustował w deskach. Latem surfing, zimą snowboard, a w długie wieczory stolarstwo. Dziewczęta Tomasz też wybierał według ściśle określonego kryterium. Jakież zatem było moje zdumienie, gdy przedstawił mi niedawno swoją przyszłą małżonkę, dumną posiadaczkę dużego cyca. Nie mogłam nie zapytać Tomaszka, co spowodowało, że tak drastycznie zrewolucjonizował swoje poglądy w kwestii wielkości damskiego biustu. Tomaszek zasępił się na chwilę, a potem odpowiedział szczerze:
- Ja nadal uważam, że małe dydki są ładne. Ale dobrze jest chwycić się przed snem czegoś konkretnego. Zstępuje na mnie wtedy błogi spokój.
Faktycznie Tomaszek wyglądał na wyspanego.
Teraz już wiem, że moje zdolności negocjacyjne rosną wprost proporcjonalnie do głębokością dekoltu. Bo liczy się cyc! Ten sam, który rosnąc przedwcześnie, był obiektem żartów klasowych wesołków. Ten, który zaprzepaścił szansę na wielką karierę lekkoatletyczną. Poderwać się bowiem do góry z takim balastem graniczy z cudem, a już sam trucht grozi przerzedzeniem uzębienia. Zamiast więc wdzięcznej lekkoatletyki, całe życie dźwiganie ciężarów. Nie wspominając już, że stanik łatwiej znaleźć w składnicy harcerskiej na półkach z brezentem, niż w sklepie z koronkową bielizną. No i ten permanentny dylemat zameldowany gdzieś z tyłu głowy: On mnie lubi przez względu na poczucie humoru i inteligencję, czy na ten duży cyc? Skaranie boskie, no doprawdy.
Pozwolę sobie zauważyć jednak, że czy to z miską na sałatkę jarzynową, czy z miseczką na sosik wasabi, kobiety mają zdecydowaną przewagę nad facetami.
Bo jak mawiał Franciszek Starowieyski, cyc nie kutas nie musi stać!
PS. Powyższy tekścik jest odgrzewanym kotletem z gablotki, ale na aktualności nie traci.
Niedalej jak wczoraj na dźwięk dzwonka otworzyłam drzwi w pośpiechu i w "teszercie" z rozciągniętym dekoltem. Przed drzwiami stało dwóch wyznawców nurtu zielonoświątkowego. Ten w popielatych spodniach wizytowych nawet i zaczął coś o Jego zmartwychwstaniu w ciele, Jego wniebowstąpieniu i powtórnym przyjściu w chwale, ale zanim On przyszedł, chłopakowi wzrok utkwił w dekolcie i potem już było tylko yyyy yyy yy...
Wzruszył mnie natomiast jego kolega, który sopojrzał nie w dekolt, ale na swojego towarzysza. A w oczach jego było coś na kształt wyrzutu, żalu, pretensji...
Złote rozdanie - trafić na jednego z tych dziewięciu i tego dziesiątego naraz.