Według kalendarza świąt nietypowych obchodzimy dzisiaj Dzień Masturbacji. Wydarzenie podobno znane. Amerykanie, w maju, świętują cały miesiąc (National Masturbation Month).

REKLAMA
Ale ja nie o masturbacji, ale o tym, co znajduję w sieci, a właściwie, co mnie znajduje i co "to" ze mną robi. Kilka porannych kliknięć w klawiaturę i masz-nieodebrane maile nadal są nie-odebrane, urwany fejsbukowy czat jeszcze przez długą chwilę będzie zawieszony.
Zachowuję się i percepuję jak małe dziecko. Zainteresowanie starą zabawką znika, kiedy na horyzoncie pojawia się nowa, przed chwilą przyniesiona przez ciocię. Układ internet-ja jest mniej "racjonalny", niż ten zbudowany na tradycji obdarowywania dzieci upominkami przez bliskich. No przecież nie można codziennie przynosić dziecku prezentu-podpowiada mi ojcowska intuicja (nie wspominając o profesjonalnej wiedzy, którą posiadłem jakiś czas temu na studiach).
Moja rodzicielska zdroworozsądkowość znika, kiedy zasiadam rankiem przed ekranem komputera. Chcę być nagradzany i bodźcuję się (nomen omen) bez umiaru. Prezent za prezentem. Kilkanaście pootwieranych okien: horyzontalne portale internetowe, wortale, serwisy społecznościowe, komunikatory. A wszystko po to, żeby wiedzieć więcej i szybciej.
Jaki jest efekt tej gonitwy za "nowym"? Taki oto, że czytam przez godzinę o... masturbacji . Bycie w sieci i z siecią generuje jakąś specyficzną nie-intencjonalność, jakąś manierę bezzadaniowości. Ten stan wciąga, ale nie zaspokaja.