To będzie pierwszy wpis na t e n temat. Nie powiem tym razem o mediach, edukacji, zjawiskach kultury współczesnej. Będzie to pierwsze wspomnienie z bogatego pamiętnika prezentującego moje doświadczenia życia z chorobą alkoholową, a właściwie - w głównej mierze - doświadczenia terapeutyczne. Zaczynam od mocnego akcentu, związanego z moim pierwszym pobytem na tzw. detoksie. Z każdego wpisu usuwam informacje lub dane na podstawie których można byłoby zidentyfikować osoby, które towarzyszyły mi w leczeniu odwykowym. Fragmenty mojego pamiętnika były wcześniej udostępniane studentom pedagogiki i psychologii, piszącym prace licencjackie i magisterskie na temat choroby alkoholowej i leczenia alkoholizmu.
Jakby nieco bardziej to wszystko realne. Brzydkie. Dostrzegam trochę więcej. Dużo więcej. Oddział jest bardzo specyficzny. Gdybym miał porównać to miejsce do jakiegoś innego, realnie istniejącego, to przychodzi mi do głowy więzienie - choć nigdy w nim nie byłem. Wyjątkowa atmosfera, jakaś forma hierarchii, t y siedzisz - tam, t y - tutaj, wulgarny język, przekonanie prawie wszystkich pacjentów, że jak wyjdą z detoksu, to się dopiero napiją. Nikt tutaj nie wierzy w terapię, nikt nie ufa pielęgniarkom i lekarzom. Ludzie na oddziale piją, wódkę przynosi rodzina, koledzy. Czuć alkohol, a może jak go czuję, nie wiem.
Rozmawiam z pacjentami sporadycznie, leżę głównie pod kroplówką, wypłukują ze mnie resztki piwa z Lidla. Wieczorem dostaję leki psychotropowe i zasypiam w taki sposób, że nie wiem, co się ze mną dzieje. Ale staram się gadać, nie chcę być “innym”, “obcym”, próbuję się asymilować.
Jestem w fatalnym miejscu, życie mi się sypie, a myślę jakimiś abstrakcyjnymi kategoriami. To strategia obronna. No i właśnie - powraca pytanie o potencjał miejsca, o którym piszę w mojej pracy doktorskiej. Oddział detoksykacyjny to miejsce ze swoją dynamiką, znaczeniami nadawanymi przez pacjentów, którzy siedzą tutaj od lat; schorowani ludzie, bezdomni. Leżę jeszcze na “trójce”, to miejsce, sala dla nowoprzybyłych (oszklona, monitorowana), więc widziałem już wszystko: wiązanie w pasy, padaczkę alkoholową, delirium tremens - czterdziestolatek na oko (pewnie miał 10 lat mniej), poobijany niemiłosiernie (cuchnący tak, że smród po nim pozostał w sali przez następne 3 dni), schodził na naszych oczach. Udało się go wyratować chyba. Nie wiem, co się dalej z nim działo.
Co chwilę ktoś wchodzi i wychodzi. Wychodzą do innych sal, dla “zdrowszych”, większość z nich chce być już w domu. Żeby się napić. Przez 2-3 tygodnie wyczyszczą organizm i będą gotowi na kolejny ciąg. Ten system nie jest zdrowy albo choroba jest tak skomplikowana, że - po prostu - nie można jej sensownie leczyć. Może kiedyś-ktoś wymyśli pastylkę na alkoholizm?
To, co przeraża mnie tutaj najbardziej, to bezradność personelu medycznego. Nie wiem, jak będzie potem, na oddziale terapeutycznym, ale tutaj, ci lekarze, to jakieś pacynki, obchód to fikcja, całą robotę wykonują pielęgniarki, które pracują według algorytmu od lat utrwalonego, bo to z procedurami medycznymi ma niewiele wspólnego. Kilka tylko z nich - pielęgniarek - ma jakiś stosunek do nas, to znaczy traktuje pijaków jak ludzi.
Poczytałem dzisiaj trochę. Troszkę. Prawie nic. Chyba tylko wyciągnąłem książki, żeby oznaczyć teren. Jestem słaby, no i pić mi się chce. Pić mi się chce. Jednak.
Kolega z oddziału, mający pozwolenie na wyjścia, zrobił mi dzisiaj zakupy, więc mam co jeść, bo żarcie na detoksie jest paskudne, pacjenci jedzą byle co, byle gdzie i byle jak. Myślę, że traktuje się nas jak ostatnią kategorię obsługiwanych przez publiczną służbę zdrowia. Chciałem to mam - powiedziałby pewnie ktoś zarządzający środkami Narodowego Funduszu Zdrowia.
Posiłki spożywamy wspólnie, nie możemy mieć noży, więc jedzenie rozdzielają dyżurujący pacjenci, niedomytymi od lat dłońmi, więc cofa mi się gdy biorę do ręki kanapkę z dżemem. Dżem, albo to, co przypomina dżem jest zresztą codziennym składnikiem śniadania i kolacji. Jak trafisz na człowieka, który cię lubi, to rozsmaruje ci ten dżem nieco grubiej na kanapce, ale nie wiem, czy to coś zmienia.
Próbuję utrzymywać higienę mimo przypięcia do kroplówki, ale jak wpada ktoś z miasta, w wymiocinach i w strupach siwego brudu, to i tak efekt kąpieli jest mizerny. Cuchniemy wtedy wszyscy. To wszystko wisi w powietrzu. Ale codziennie golę się, przycinam paznokcie, dbam o fryzurę - trochę dla zabicia czasu chyba, być może też po to, żeby się wyróżniać. Bo cały czas wydaje mi się, że jestem lepszy.