O edukacji można dyskutować bez końca i na różne sposoby. Przekonałem się o tym po raz kolejny podczas debaty zorganizowanej przez Krytykę Polityczną w Trójmieście. Na spotkanie zostali zaproszeni nauczyciele, urzędnicy samorządowi, aktywiści miejscy, akademicy. I choć temat dyskusji sugerował ukierunkowanie wypowiadanych myśli (Jaka edukacja? W stronę praktyki i współpracy), to rozmowa potoczyła się w stronę, w którą chyba potoczyć się musiała - stając się merytorycznie nieuporządkowaną.

REKLAMA
Okazało się, że bardzo trudno jest rozmawiać o edukacji w wielogłosie. Różne perspektywy i języki, którymi posługiwali się uczestnicy panelu spowodowały, że dyskusja sprawiała wrażenie chaotycznej, mimo starań moderującej debatę Marii Klaman.
W czym jest rzecz? Dlaczego nauczyciele, urzędnicy, rodzice, badacze w sposób niepokojąco różny mówią o sprawach jednakowo dla nich ważnych? A może odmienne spojrzenia na edukację to jednak szansa i sposób na dopracowanie się konkretnych rozwiązań?
Uderzającą i chyba najwyraźniejszą rozbieżnością, która uwidoczniła się podczas debaty była ta, usytuowana pomiędzy akademickim światem myślenia o edukacji a ujęciami “praktycznymi” (nauczycielskimi, samorządowymi). Zauważam jakąś ogromną niemoc w sposobie porozumiewania się uniwersytecko ulokowanych pedagogów z wydawałoby się naturalnymi odbiorcami ich koncepcji i wyników badań. Znaczącym momentem debaty była krótka wymiana zdań między Piotrem Kowalczukiem, zastępcą dyrektora Wydziału Edukacji Urzędu Miasta w Gdańsku a reprezentantem środowiska profesjonalnych, “uczelnianych” pedagogów - przedstawiającym swoje stanowisko “z sali”. Akademickość nie po raz pierwszy okazała się być obciążeniem, prezentując manierę “oczekiwania na kontakt”, wymuszając klienckość. Niebywałe, że do części środowiska badaczy edukacji nie dotarło jeszcze, iż szansą na zaistnienie ich badań jest budowanie dobrych relacji z politykami samorządowymi i urzędnikami zajmującymi się edukacją. Jak się wydaje, te dobre relacje oznaczają między innymi wychodzenie z inicjatywą i dbanie o doinformowanie w sprawie prowadzonych na poziomie samorządowym projektów edukacyjnych. Tyle i aż tyle.
Wśród znaczących wypowiedzi panelowych pojawiła się propozycja-sugestia profesor Joanny Rutkowiak. Autorka książki "Neoliberalne uwikłania edukacji" zauważyła, że być może szansą na wyjście z impasu niereformowalności systemu edukacyjnego są działania z poziomu “mezo”. Aktywność “mezo” miałaby być realizowana przez środowiska bez aspiracji wpływania na edukację od góry, również nie przez tych, dla których skuteczna zmiana systemowa rozpoczyna się od aktywności oddolnej, partyzanckiej. Wydaje się, że naturalnymi kandydatami do zespołów reformujących edukację z poziomu “mezo” byliby nauczyciele, aktywiści samorządowi, rodzice, pedagodzy - działający kolektywnie.
Trójmiejska debata ukazała konieczność zbudowania “frontu na rzecz edukacji”. Wydaje się, że w Gdańsku jest potencjał do realizacji takiego projektu. Szansę na zmianę odnajduję wstępnie w dwóch miejscach: środowisku skupionym wokół Krytyki Politycznej oraz w Wydziale Edukacji Urzędu Miejskiego.

Chcesz dostawać info o nowych wpisach?